Recenzja filmu

Koniec romansu (1999)
Neil Jordan
Ralph Fiennes
Julianne Moore

Nieszczęśliwi kochankowie

Jak na melodramat "Koniec romansu" jest filmem zaskakująco surowym. Jordan zdecydowanie nie postawił sobie za cel wyciśnięcia z widza jak największej ilości łez. Wyniosłością nieco dystansuje nas
Jak na melodramat "Koniec romansu" jest filmem zaskakująco surowym. Jordan zdecydowanie nie postawił sobie za cel wyciśnięcia z widza jak największej ilości łez. Wyniosłością nieco dystansuje nas od tej w swym banalne niezwykłej historii co sprawia, że film podziwia się bardziej za bycie pięknym obrazem niż przejmującą opowieścią.

Jesteśmy w Londynie w czasie II wojny światowej. Jedna z bomb trafia w dom młodego pisarza Maurice'a (Ralph Fiennes) w czasie jego spotkania z kochanką, żoną urzędnika – Sarah (Julianne Moore). Mężczyzna cudem uchodzi z życiem, jednak mimo że parę łączy ekstremalnie silne uczucie, kobieta nagle postanawia od niego odejść. Kilka lat później wszystko się wyjaśnia.

To produkcja, w której albo będą was drażnić naciągana, do bólu ckliwa historia i wszechobecny patos, albo zwyczajnie wciągniecie się w tę opowieść i nie patrząc na niedociągnięcia, będziecie upajać się klimatem, przygaszonymi kolorami, niezwykle przejmującą muzyką i poczujecie magię, bo to film na wskroś magiczny. To pociągający romans w starym stylu, którzy może być trudny w odbiorze dla współczesnego odbiorcy. Nakręcony w 1999 roku film zdecydowanie uchwycił jeszcze XX wiek. Olśniewająca Julianne Moore za rolę niewiernej żony mogła zostać wyróżniona Oscarem, którego nota bene mimo czterech nominacji do dzisiaj nie zdobyła. Poziomem gry ani trochę nie odstaje młodzieńczo naiwny i autentyczny jako szaleńczo zakochany pisarz Ralph Fiennes.

Pomieszana chronologia zdarzeń to zabieg często robiący wrażenie zastosowanego na siłę i wprowadzający jedynie zamieszanie. Jordan daleki jest od takiego taniego efekciarstwa i zmienił kolejność wydarzeń w sposób inteligentny, co oprócz wspomnianego klimatu i poruszającej muzyki zamienia tę produkcję z poprawnej w wyjątkową. Wiara, cuda i miłość subtelnie przedstawione są w stylowych zdjęciach z nastrojowymi dźwiękami w tle. Mimo minimalizmu i surowości w płomienne uczucie głównych bohaterów nie wątpimy ani przez sekundę. Podobnie jak ostatnie "Byzantium" czy "Ondine" z polskim akcentem w postaci Bachledy-Curuś nie jest to produkcja wolna od błędów, momentami ospała i przesadnie oniryczna, chociaż w tym przypadku przynajmniej niekulejąca fabularnie. Tak jak i tamte, pomimo że wypełniona magią, zrobiona bardzo serio. Jak na to, że wyreżyserowane przez twórcę światowej klasy, jest to bardzo kameralne kino, a dopełnieniem wyspiarskiego klimatu są ujęcia z Brighton. Nawet sceny radości podszyte są smutkiem i powagą, co dodaje zimna i górnolotności, ale i stylowości. Jeśli nie macie alergii na melodramatyczne historie i umiecie dostrzec piękno w prostocie, to poruszy was ta nastrojowa opowieść o pięknej miłości, cierpieniu i cudach, którą jak zawsze Jordan snuje z dużą klasą.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film Jordana można podziwiać, ale trudno się nim wzruszyć. A przecież Melodramat wierzy tylko... łzom... czytaj więcej
Ewa Mazierska

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones