Recenzja serialu

Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów (2008)
Miriam Aleksandrowicz
Steward Lee
Matt Lanter
Ashley Eckstein

Nowe przygody starych bohaterów

Cudowne w tym serialu jest to, że poznajemy bliżej postacie, którym nie zdołaliśmy się przyjrzeć w Nowej Trylogii. Są to postacie, które dosłownie przemknęły nam przed oczami. Pozwala to na
"Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" to animowany serial, na który czekało miliony fanów świata stworzonego przez George'a Lucasa. Czy się opłacało? Oczywiście, że tak. Nie da się ukryć, że serial ma swoje minusy, ale do tego jeszcze dojdę. W czasie oglądania serialu powróciły miłe wspomnienia, wspomnienia emocji, jakie towarzyszyły mi przy Starej Trylogii po raz pierwszy. Postacie, przygody, jakie towarzyszyły bohaterom, statki, bronie, roboty, miejsca, planety, budynki… dosłownie wszystko. Z tym serialem można na nowo przeżyć niezapomniane chwile z odkrywaniem niesamowitego świata Gwiezdnych Wojen Lucasa. Zapowiadało się fatalnie, emocjonalna katastrofa. Z jednej strony ogromna radość zobaczenia kolejnej produkcji George'a Lucasa w kinie ("Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" to w końcu pilot serialu, czyli początek czegoś, co miało mnie zabrać w niezwykły świat Jedi), a z drugiej strony: brak muzyki Johna Williamsa, brak tzw. pełzających napisów, Frank Oz po raz pierwszy nie użyczy głosu mistrzowi Yodzie, film po raz pierwszy nie będzie pokazany światu w maju, nie usłyszę tak bardzo charakterystycznego zdania, jakim jest: "I have a bad feeling about this", czyli ("mam złe przeczucia co do tego"). Na domiar złego ma być to pierwszy film z serii "Gwiezdne Wojny", którego scena początkowa nie rozgrywa się w kosmosie. Jednym słowem nie otrzymam tego, co było swojego rodzaju ikoną gwiezdnej sagi. Ciągle jednak powtarzałam sobie, że to może być dobre rozwiązanie. Nowa produkcja, nowe pomysły, nowe wszystko. Zasiadając w kinie, nie wiedziałam, co jest silniejsze, radość związana z kolejną produkcją czy obawa, przed totalną katastrofą. Okazało się, że wyszłam z kina uradowana. Gwiezdne Wojny nie umarły, brak "pełzających" napisów, brak Franka Oza, bitwy kosmicznej czy „I have a bad feeling about this" nie zraniły mnie mocno, czego nie mogę powiedzieć o muzyce. Nie mogłam doczekać się serialu, serialu, który miał mnie zabrać w odległą galaktykę. Co przyniosła nam telewizyjna produkcja? Dostaliśmy nie tylko nowe postaci, ale również ukazane zostały te, na które nie zwracaliśmy uwagi w Nowej Trylogii. Mamy jedną główną nową postać, wiele zupełnie nowych sprzymierzeńców i wrogów, wiele nowych broni, nowych miejsc, planet, droidów i poznajemy kolejne drugo-, trzecio-, a nawet czwartoplanowych bohaterów. Słowem, zabawa zaczyna się na nowo! Niestety jest jedno wielkie ALE: muzyka. Jest "muzyka" i "Muzyka". John Williams zaprezentował widzom coś niezwykłego, niesamowitego, coś fenomenalnego, coś czego nie da się zapomnieć, coś co pamiętają osoby, które widziały Gwiezdną Sagę raz i im się nie spodobała. Przedstawił nam "Muzykę", która przeszywała widza, która sprawiała, że człowiek zastanawiał się, czy to nie muzyka z odległej galaktyki. W serialu dostałam "muzykę", która jest nijaka, a w niektórych odcinkach drażni ucho aż zanadto. Kevin Kiner potraktował widzów tanimi nutami. Utwory często nie pasowały do przedstawianej sytuacji, była płytka i taka… ziemska. Łączył różne gatunki muzyki, które bombardują nas w radiach, nie było w jego utworach niczego co by sprawiło, że człowiek poczułby się jak na koncercie w innym wymiarze. Wręcz przeciwnie, słuchając muzyki z serialu, człowiek czuje się, jakby słuchał nieudolnie napisanych utworów, fatalnie połączonych gatunków muzyki stworzonych przez bardzo początkującą osobę. Zastanawiałam się nawet, czy gdyby Williams nie napisał muzyki do Gwiezdnych Wojen, czy na muzykę Kinera zareagowałabym tak samo. Odpowiedź brzmi: tak, bo chaos w muzyce jest mile widziany, ale tylko wtedy gdy jest on potrzebny. Może teraz coś bardziej przyjemnego. Ahsoka Tano, nowa postać, uczennica Anakina Skywalkera, dzielna, sympatyczna, odważna i jakże czarująca. Jest to postać, która nie została przyjęta z otwartymi ramionami przez fanów. Ludzie jeszcze nie wiedzieli, jaką będzie osobą, ale wiedzieli, że jest to postać zbędna, przerysowana i przede wszystkim (i chyba dla tych widzów rzecz najważniejsza) nie było jej w Star Warowskich książkach i komiksach. Więc rodziło się pytanie wśród większości fanów: jak George Lucas śmiał wstawić nieupierzonego i rozwydrzonego małolata? Odpowiedź nasuwa się bardzo prosta: miał prawo, a do tego cudownie zostało nam to wyjaśnione w pilocie serialu, który mogliśmy zobaczyć na ekranach kin "Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów". Rada Jedi, postanowiła nauczyć Anakina nie tylko odpowiedzialności, dyscypliny i szacunku, ale również akceptacji stracenia czegoś, co jest bliskie jego sercu. Musi nauczyć się czegoś niesamowicie trudnego, czegoś co przyczyniło się do jego przejścia na ciemna stronę Mocy, czyli jak pozwolić odejść drugiej osobie. Więc stanęła przed nami postać rasy tortugańskiej, z wielkimi oczami, rozbrajającym uśmiechem i całą masą szczwanych planów. Ahsoka to typowa nastolatka, która uważa, że jest niezwyciężona, najmądrzejsza, która nigdy się nie poddaje, a do tego wszystkiego autorzy dorzucili nam wrażliwość i ciekawość świata. Tano szybko się uczy, nie boi się zadawać pytań i korzystać z rad bardziej doświadczonych osób, jest pełna optymizmu, a co najważniejsze, mimo tych wszystkich wad i zalet nie jest postacią przerysowaną. Cudowne w tym serialu jest to, że poznajemy bliżej postacie, którym nie zdołaliśmy się przyjrzeć w Nowej Trylogii. Są to postacie, które dosłownie przemknęły nam przed oczami. Pozwala to na odkrywanie kolejnych zakamarków życia z odległej galaktyki, doświadczamy nowych emocji, możemy podziwiać nowe umiejętności, możemy darzyć sympatią kolejnych bohaterów. Poznajemy wszystko na nowo, to taki powiew świeżości w sadze Star Wars. "Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" to bardzo dobry serial. Warto go zobaczyć dla zupełnie nowych przygód, dla nowych pojazdów, dla broni, która nie raz wywołała okrzyk zachwytu. Warto też zapoznać się z historią już dobrze nam znanych bohaterów: np. Obi-Wana Kenobiego, który jak zawsze przedstawiony został jako szarmancki, wspaniały, wielki Jedi; Anakina Skywalkera, który w tym serialu jest taki ludzki, posiada uczucia, które nie są tylko złymi uczuciami, poznajemy go z nowej strony jako wspaniałego nauczyciela, któremu nie przeszkadza już to, że musi przemilczeć decyzje Rady Jedi, że musi być odpowiedzialny za drugą osobę w sposób bardziej dosłowny. No i oczywiście dla Ahsoki Tano, która wprowadziła tyle życia i ciepła w egzystencję w napotkanych uczestnikach wojen klonów. Serdecznie polecam.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones