Recenzja filmu

Był sobie chłopiec (2002)
Chris Weitz
Paul Weitz
Hugh Grant
Toni Collette

O dwóch takich...

Hugh Grant - zdolny aktor, ale od czasów głośnych "Czterech Wesel i Pogrzebu" właściwie nieustannie (z małą przerwą na "Krytyczną Terapię") angażowany do ról w komediach romantycznych. Na dodatek
Hugh Grant - zdolny aktor, ale od czasów głośnych "Czterech Wesel i Pogrzebu" właściwie nieustannie (z małą przerwą na "Krytyczną Terapię") angażowany do ról w komediach romantycznych. Na dodatek praktycznie w nich wszystkich wykorzystuje te same gesty i mimikę, co powoduje, że jego rolę robią się coraz bardziej monotonne, a co za tym idzie nudne. Kolejną z komedii, w której wystąpił, jest opisywany przeze mnie "Był Sobie Chłopiec". Na początku filmu poznajemy Willa Freemana, nieżonatego mężczyznę, którego nie dotyczą żadne obowiązki, spotyka się z dziewczynami tylko po to by później je porzucić i co najważniejsze, dobrze mu z takim życiem. Całe jego (skrupulatnie podzielone na jednostki) życie zostaje naruszone , gdy wkracza do niego młody Marcus. Chłopak ma matkę, która nieustannie cierpi na depresję, a w szkolę jest nieustannie dręczony z powodu swojej "inności". Dopiero w Willu widzi prawdziwego przyjaciela, z którym z czasem połączy go bardzo bliska więź. Gdy z czasem w życie Willa wkroczy jeszcze samotna matka Rachel wydarzenia przybiorą bardzo zaskakujący obrót. Scenariusz tego filmu powstał na podstawie bestsellerowej powieści Nicka Hornbyego "Był Sobie Chłopiec". Nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z książką, więc nie wiem jakie zmiany poczyniono w stosunku do niej, ale przyznaję, że scenariusz filmu jest naprawdę bardzo dobry. Idealnie wyważono w nim sceny smutne oraz te powodujące uśmiech. Pochwalić należy także bardzo sprawnie napisane dialogi, które z pewnością stanowią jedną z największych zalet filmu. Całkiem dobrze sprawdza się też narracja z offu prowadzona przez Willa i Marcusa, która świetnie współgra z wydarzeniami na ekranie. Ale niewiele dałby dobry scenariusz, gdyby nie aktorzy. Hugh Grant, o którym pisałem na początku, gra naprawdę bardzo dobrze, świetnie ukazując przemianę Willa z playboya do osoby, potrafiącej poświęcić się dla innych. Tworzy on kapitalny duet z młodym Nicholasem Houltem, grającym Marcusa. W jego grze widać prawdziwą naturalność, tym bardziej dziwi że od czasu tego filmu nie zagrał w niczym wartym uwagi. Bardzo dobra jest także Toni Collette, jako nieco zwariowana matka Marcusa, Fiona. Praktycznie niewidoczna jest natomiast Rachel Weisz, której rola ukochanej Willa jest ograniczona do kilku nic nie znaczących kwestii. To na co warto jeszcze zwrócić uwagę, to bardzo dobra ścieżka dźwiękowa. Piosenki wykorzystane w filmie fantastycznie pasują do wydarzeń na ekranie. Najważniejsza jest oczywiście kultowa "Killing me Softly" Roberta Flacka, która ma swój udział w finałowej scenie filmu. Świetna jest także scena z utworem "Shake Ya Ass" zespołu Mystikal, wyśpiewywanym wesoło przez Marcusa. Warto zwrócić uwagę także na napisaną specjalnie na potrzeby filmu "Something to Talk About" Damona Gougha. Podsumowując, bardzo polecam film "Był Sobie Chłopiec". Nie jest to żadne arcydzieło, ale przyjemna i niezobowiązująca rozrywka, podczas której można się zarówno uśmiechnąć, jak i uronić łezkę. No i warto zobaczyć go dla kapitalnego duetu Grant - Hoult. Z pewnością jest to jedna z lepszych komedii romantycznych ostatnich lat.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Uwielbiam inteligentne komedie. Ta jakże rewolucyjna myśl naszła mnie po obejrzeniu w telewizji uroczego... czytaj więcej
Hasło "komedia romantyczna" może wywoływać u niektórych kinomaniaków przewlekłą alergię. Jest synonimem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones