Recenzja filmu

Rozpruci na śmierć (2018)
Brian Henson
Melissa McCarthy
Elizabeth Banks

Oczko wypadło temu misiu

Henson robi gorzej to, co inni – Peter Jackson czy Robert Zemeckis – zrobili już lepiej, epatując dowcipem ocierającym się o prymitywny humor klozetowy z kioskowej gazetki. Szkoda tego wysiłku
…albo ten gość, co siedzi obok ciebie na imprezie i przez dobry kwadrans usiłuje opowiedzieć ci sprośny dowcip, duka, stęka, zapomina, plącze, a potem powtarza go jeszcze ze dwa razy. Może i nie byłby to taki zły kawał, tyle że tamten bluzgi sadza jak przecinki, co chwilę śmieje się do siebie pod nosem, bryzgając przy tym śliną i jeszcze na domiar złego nie potrafi oprzeć się pokusie podrasowania puenty, dorzucając od siebie coś o robieniu laski. Robi się trochę żenująco i cokolwiek obleśnie. Zupełnie jak na seansie "Rozprutych na śmierć". I nie jest to kwestia ani słabego żołądka, ani pensjonarskiej wstydliwości, ani politycznej poprawności. Chodzi o złe kino.


A gdy doczyta się, że pomysł na film – przyznajmy, całkiem niezły – krążył po Hollywood od jakichś dziecięciu lat, całemu przedsięwzięciu towarzyszy niejakie niedowierzanie. Jedyne, co udało się wymyślić przez dekadę, to kukiełka spuszczająca się białą nicią i powtarzane do znudzenia mylenie Melissy McCarthy z facetem? No dobrze, nie sposób nie docenić roboty ekipy pracującej przy kukiełkach – za wszystko odpowiada w końcu legendarne studio Jim HensonBriana Hensona, a film wyreżyserował syn słynnego animatora, który na Muppetach zjadł zęby – ale to tyle. Świat, gdzie obok siebie żyją ludzie z krwi i kości oraz filcowe lalki, został skonstruowany z ekspercką biegłością i trudno zarzucić cokolwiek technicznej stronie "Rozprutych na śmierć". Przeciwnie, tylko ona trzyma człowieka przed ekranem. Bo sam obraz rzeczywistości przedstawionej został sklecony z ogranych klisz, czyli marionetki, niby człowiekowi równe, to pariasy dysponujące ograniczonymi prawami, biedniejsze, zwykle wypchnięte na kryminalny margines albo prostytuujące się, ale Henson nie próbuje zbytnio budować głębszych społecznych alegorii. I chwała mu, gdyż zrobiłby to zapewne z gracją słonia przechadzającego się nonszalancko po magazynie pełnym nitrogliceryny.


Zresztą sam Phil Philips – główny bohater – nie wystawia kukiełkom zbyt dobrego świadectwa, bo to przez niego do sił policyjnych filcowych nie przyjmują. Był bowiem pierwszym gliną spośród swoich, lecz skrewił niemiłosiernie, został wyrzucony ze służby i tym samym zablokował ziomkom policyjne kariery. Pozostała mu robota prywatnego detektywa. Fabularny szkielet zostaje podprowadzony z klasycznego czarnego kryminału przeciętego "filmem kumplowskim", czyli któregoś szarego dnia do gabinetu Philipsa przychodzi lala fatalna i zleca mu niby prostą, lecz, jak się okaże, śmierdzącą robotę. Nad tą samą sprawą – choć jeszcze nie ma o tym pojęcia – pracuje dawna partnerka Phila z policji, Connie Edwards, z którą były glina rozstał się wystrzałowo. Od tej pory, niechętnie, bo niechętnie, ale rozwiązują ją razem, odhaczając kolejne obowiązkowe dla gatunku punkty, poprzetykane żarcikami opartymi niezmiennie o marionetkową fizjologię. Mimo że sama idea przeniesienia Hensonowej wyobraźni na grunt kina dla dorosłych wydaje się faktycznie intrygująca, to film zdążył odkryć wszystkie karty już w zwiastunie, gdzie ujawnił różnorodność, a raczej biedotę i marność, obranego kierunku. Wymowne niech będzie spostrzeżenie, że "Rozpruci na śmierć" robią się ciekawi nie podczas nieustannej wymiany niewybrednych złośliwości między Philem a Connie albo przy suchym cytacie z "Nagiego instynktu", ale pod koniec, gdy kukiełki na chwilę znikają z horyzontu i na ekranie zostają McCarthy i Maya Rudolph.

Jim HensonHenson robi gorzej to, co inni – Peter Jackson czy Robert Zemeckis – zrobili już lepiej, epatując dowcipem ocierającym się o prymitywny humor klozetowy z kioskowej gazetki. Szkoda tego wysiłku włożonego przez prowadzone przez niego studio, można było te wszystkie środki spożytkować lepiej. Oby trafiła się jeszcze jakaś szansa. Aha, Muppety, idźcie, proszę, bawić dzieci.
1 10
Moja ocena:
2
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones