Recenzja filmu

Legion samobójców (2016)
David Ayer
Marek Robaczewski
Will Smith
Jared Leto

Oddział zamknięty

"Legion Samobójców" to dzieło z licznymi wadami, niedoróbkami oraz niepotrzebnymi uproszczeniami. Mogło wyjść genialne widowisko, kontrowersyjne, mroczne i brutalne w polewie niewymuszonego
"Oh, I'm not gonna kill you... I'm just gonna hurt you really, really bad."  

Takie słowa wypowiada ikoniczny złoczyńca w wykonaniu Jareda Leto do jednej z filmowych postaci i wcale się nie zdziwię, gdy po premierze "Legionu Samobójców" na fotelu przeznaczonym dla pacjentów psychopatycznego Księcia Zbrodni zasiądzie sam David Ayer, a w kolejce za nim ustawią się włodarze WB. Dlaczego? Zarówno działania wytwórni, która naprawdę niczego nie nauczyła się na błędach "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości", a także rewelacyjnego do tej pory reżysera i scenarzysty Davida Ayera doprowadziły niemal do samobójstwa kultowego legionu złoczyńców. Szczęśliwie utalentowani aktorzy, intrygujące postacie, jak i sekwencje akcji w połączeniu z kilkoma udanymi pomysłami inscenizacyjnymi uratowały najbardziej wyczekiwane, tegoroczne widowisko. "Legion Samobójców" to bowiem zwyczajne, niezobowiązujące kino rozrywkowe o posmaku zmarnowanego potencjału i mimo iż bawiłem się podczas seansu bardzo dobrze, to boli zaprzepaszczona szansa na stworzenie godnego konkurenta dla dzieł wytwórni Marvel. Zacznijmy jednak od początku… 


Co do fabuły widowiska… wołałbym ją przemilczeć. W zasadzie stanowi jedynie podkładkę pod efektowną akcję oraz genialnych bohaterów omawianego filmu. Widać tutaj liczne cięcia, brakuje też znanych scen ze zwiastunów, które ogromnie zachęcały do wybrania się na seans. Zresztą jeszcze przed premierą produkcji pojawiły się w sieci niepokojące pogłoski i kontrowersje odnośnie dwóch wersji obrazu – montażysty trailerów i reżysera. Nie wiem, jak było naprawdę, lecz historia z pewnością bardzo na tym nieporozumieniu ucierpiała. Opowieść jest rwana i momentami strasznie nierówna. Pełno tutaj montażowych niedoróbek i ekranowego chaosu. Dowodem na poparcie moich słów jest początek dzieła, poszatkowany i mało spójny, tak samo, jak uknuta intryga, która uszyta została grubymi nićmi. Ponadto czasem można również odnieść wrażenie, że Rick Flag opanował zdolność teleportacji (przemieszcza się z jednego miejsca w drugie w oka mgnieniu - wynik nieprzemyślanych cięć), co patrząc na podjęte przez twórców rozwiązania fabularne, wcale nie wydaje się takie głupie, ale o tym za chwilę… Jakby tego było mało, fabuła jest niezwykle banalna, przewidywalna i zakuta w kajdany schematyczności - pretekstowa, to największy jej zarzut. Co więcej, została w całości oparta na magii, czego się zupełnie nie spodziewałem. Z jednej strony jest to nieliczne rozwiązanie fabularne, które naprawdę mnie zaskoczyło, z drugiej skutecznie niweczy klimat mroku odpowiedni dla kultowego zespołu złoczyńców. Elementy fantasy są tutaj trochę na wyrost, lecz władcza Enchantress przykuwa uwagę i niewątpliwie cieszy oko (w końcu to przepiękna Cara Delevingne). Zatem w przypadku obranego przez Ayera kierunku jestem rozdarty, z pewnością magia to coś nowego w adaptacjach komiksów, niedługo temat ten podejmie konkurencyjna wytwórnia Marvel w obrazie "Doktor Strange", lecz stylistycznie nie zgrywa się z pozbawionymi nadludzkich zdolności (w większości przypadków) członkami legionu samobójców.



Scenariuszowe płycizny skutecznie przysłaniają elementy komediowe i poczucie humoru bohaterów spektaklu. Ci niejednokrotnie potrafią błysnąć "złotymi myślami" w najmniej odpowiednim momencie, co zdecydowanie przekłada się na pozytywny odbiór produkcji. Zresztą reżyser miesza tutaj humor z dramatem - przeszłości bohaterów są umownie szokujące i kontrowersyjne (nie ukazano ich bowiem wprost – posłużono się symboliką lub półśrodkami), szczególnie jeśli mowa o Diablo i Harley Quinn, a zabieg ten skutecznie daje obrazowi emocjonalnego wydźwięku, jednak niknie on w utartych i powielonych schematach. Smaczkiem są również odniesienia do uniwersum DC zapowiadające zbliżający się dużymi krokami "Justice League". Dodam też, że na napisach końcowych czeka was miła niespodzianka, warto więc powstrzymać się przed gwałtownym wychodzeniem z kina.


Cieszą również efekty specjalne oraz dynamiczne sceny akcji, które na dużym ekranie i w technologii 3D ogląda się w napięciu oraz z ogromną przyjemnością. Cyngiel Deadshot z zabójczą precyzją eliminuje kolejne zastępy wrogów, uzbrojona w kij baseballowy przeurocza Harley Quinn z wdziękiem i gracją przedziera się przez przeciwników, masakrując im czaszki, Kapitan Boomerang zgodnie ze swoją ksywką uprzykrza życie antagonistom zabawkami własnej roboty, a na sałatkę przerabia ich Katana i jej miecz pochłaniający dusze. Gdzieś w oddali widać uprawiającego zapasy Killer Croca i pałętającego się po polu bitwy, pacyfistycznie nastawionego jedynie do pewnego momentu Diablo. Trzeba przyznać, że pojedynki z udziałem powyższych bohaterów są pomysłowe i nieźle zmontowane. Zastosowane w punkt spowolnienia, niemały rozmach, a także duża różnorodność postaci zapewnia atrakcyjne show rozgrywające się na ciemnych uliczkach pełnych ślepo podążających za rozkazami swoich władców zmutowanych dziwolągów. Pochwalić należy też kilka udanych pomysłów inscenizacyjnych (walka Harley Quinn w windzie to czysta poezja), robiących naprawdę piorunujące wrażenie w połączeniu z niesamowitym, elektryzującym soundtrackiem. W tym aspekcie twórcy spisali się piątkę z plusem, ponieważ nawet liczne efekty CGI zrealizowano solidnie i naprawdę nie ma na co tutaj narzekać.



Niestety obrazowi nie pomaga umowna brutalność, co z tego, że postacie szatkują przeciwników, odstrzeliwują lub masakrują im głowy, skoro mierzą się z wygenerowanymi komputerowo, pozbawionymi twarzy, a co za tym idzie, osobowości awatarami. Odbiera to produkcji pazura, a także dreszczyku emocji, ogląda je się bardzo dobrze, lecz nie ma tutaj żadnych uczuć, a zwiastuny zapowiadały kontrowersyjne i krwiste widowisko, przecież to opowieść o złoczyńcach stawiających na własne korzyści i cechujących się dualną moralnością. W parze z umowną brutalnością idzie pozbawiony jaj główny antagonista obrazu. Zbudowany z efektów CGI gigant jest mdły i cechuje się brakiem osobowości i jakiejkolwiek historii, przez co jest zupełnie obojętny, ani ziębi, ani grzeje, a nie oszukujmy się, taki skład bohaterów, jakim jest legion samobójców, zasługiwał na bezpardonowego okrutnika, intryganta i brutala z prawdziwego zdarzenia. Niestety nie tym razem. Szczęśliwie towarzyszy mu druga postać pociągająca za sznurki całego show, która wypada minimalnie lepiej od swojego napakowanego pupilka.



"Legion Samobójców" broni się utalentowaną obsadą, która robi, co może, aby tchnąć życie w słabo rozpisane postacie o wielkim potencjale. Najbardziej tutaj boli zlekceważenie przez twórców poszczególnych bohaterów i niesprawiedliwie rozłożony czas antenowy, ponieważ każdy przedstawiony w filmie członek tytułowego legionu samobójców wzbudza ogromne zainteresowanie i naprawdę intryguje. Prym wiodą Harley Quinn wraz z Jokerem i ich miłosne perypetie. Ta dwójka postaci ma magnetyzujący wręcz urok, prawdziwi, nieobliczalni psychopaci, mistrz i uczennica. Niezastąpiona okazuje się młoda Margot Robbie, która kolejny raz udowodnia, że oprócz urody dysponuje bogatym wachlarzem umiejętności aktorskich, niemal z miejsca pozyskując sympatię widzów. Joker w wykonaniu Jareda Leto, mimo iż na drugim planie, praktycznie szturmem potrafi zdobyć pierwszy, kradnąc całe obserwowane show. Jego kreacja Księcia Klaunów i Zbrodni jest zgoła odmienna od tego, co mogliśmy już oglądać w poprzednich latach na srebrnym ekranie. Leto naprawdę to zrobił… tak jak obiecał, stworzył odpicowaną, nieźle pokręconą i momentami przerażającą wersję ikonicznego błazna, którą aż chce się oglądać… szkoda tylko, iż twórcy nie umieli odpowiednio wykorzystać takiego ogromnego talentu frontmana zespołu 30 Seconds to Mars. Przeciwieństwem psychopatycznych socjopatów jest nad wyraz spokojny Will Smith wcielający się w Deadshota, który po długim czasie dostał postać pozwalającą rozwinąć mu skrzydła. Aktor sprawnie balansuje na granicy dramatu oraz komedii, co dodaje jego bohaterowi kolorytu. Równie dobrze sprawdził się darzony sporą niechęcią Jai Courtney, który zaliczył tutaj rolę życia. Jako obwieś niestroniący od alkoholu gra na luzie i pokazuje widzom zupełnie nieznane im dotąd aktorskie oblicze. Nie można też zapomnieć o Joelu Kinnamanie, którego Rick Flag w celu ratowania swojej ukochanej jest w stanie zrobić wszystko – ograne i stereotypowe, lecz aktor poradził sobie ze swoją rolą bez większych problemów. Obsadę uzupełniają małomówni i zamknięci w sobie Jay Hernandez (Diablo), Adewale Akinnuoye-Agbaje (Killer Croc), Karen Fukuhara (Katana) i Adam Beach (Slipknot), którym ewidentnie nie dano się rozwinąć w filmie (charakterystyka trzech ostatnich opiera się znikomych wzmiankach o przeszłości postaci, a to zdecydowanie za mało). 



Jedyne, co można zarzucić protagonistom produkcji, to zbytnia brawura i mimo wszystko złote serca. Jednakże dobra strona złoczyńców to dość przewrotny pomysł, który może się okazać zarówno wadą, jak i zaletą produkcji w zależności o preferencji widzów. Mnie idea w gruncie rzeczy "dobrodusznych" bohaterów przypadła do gustu, co więcej, postaci widowiska jedynie na tym zyskały, ponieważ mienią się odcieniami szarości, a obserwowanie poczynania tytułowego teamu, którego członkowie w miarę rozwoju akcji zawiązują między sobą bliską relację, a także zaczynają darzyć wzajemnym szacunkiem, zdaje egzamin, to taki Justice League tylko z drugiej strony barykady i to w dobrym tego słowa znaczeniu.



Summa summarum "Legion Samobójców" to dzieło z licznymi wadami, niedoróbkami oraz niepotrzebnymi uproszczeniami. Mogło wyjść genialne widowisko, zaskakujące, kontrowersyjne, mroczne i brutalne w polewie niewymuszonego humoru. W rzeczywistości otrzymaliśmy solidnego przeciętniaka, letnio kino rozrywkowe z zadatkami na najlepszą adaptację DC, która godnie przeciwstawiłaby się marvelowskim przebojom. Niestety nie tym razem, jest lepiej niż w przypadku nieznośnie poważnego i napompowanego do granic możliwości "BvS", lecz to jeszcze nie to. Być może sytuację na wspomnianym polu poprawi zbliżająca się wielkimi krokami "Wonder Woman"? Miejmy nadzieję. Co zaś z "Legionem Samobójców"? Jeśli podjedziecie do filmu bez wygórowanych wymagań i nastawicie się na zwyczajne kino rozrywkowe, to będziecie czerpać z omawianego obrazu wiele przyjemności, ponieważ to w gruncie rzeczy udana produkcja o wielkim potencjale (i bijącym mocno, lecz niestety dosyć nierówno, sercu), którą zabiły oczekiwania oraz twórcza impotencja Davida Ayera na polu scenarzysty. Miało być tak pięknie, a wyszło jedynie poprawnie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ekranizacje komiksów i książek zawsze cieszyły się niemałą, a wręcz wielką popularnością. Za pierwszą... czytaj więcej
Kinowe uniwersum DC, czyli DC Extended Universe nie ma łatwego życia. Krytycy mieszają filmy z błotem.... czytaj więcej
"Czekaj, aż zobaczysz moje zabawki" – rzuca do nas w jednym ze zwiastunów Joker, a razem z nim reżyser... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones