Recenzja gry

Watch_Dogs 2 (2016)
Danny Bélanger
Jonathan Morin

Odhakuj się ode mnie!

Zdecydowanie jest to bardziej gra na skradanie się niż klasyczny third person shooter i dzięki temu jest to powiew świeżości na wtórnym rynku, choć pomysł nie został w pełni wykorzystany.
Pierwsza część "Watch_Dogs" nie była ani niczym nowatorskim na polu gier komputerowych ani tym bardziej czymś wielkim. Jednak po początkowym "pobawię się i odinstaluję" okazało się, że jest całkiem grywalna i jest miłą odmianą od rzeszy gier tego typu, by za przykład dać najbardziej znane "GTA V". Podobnie sądzili też gracze nabijający kabzę Ubisoftowi. Zarówno oni, jak i ja czekaliśmy na sequel, choćby z ciekawości. Trzeba przyznać, że pierwszy kontakt z "dwójką" był nieco szokujący. Nie było już Aidena o głosie młodego Eastwooda, jego wyalienowanych towarzyszy i mrocznej, przygnębiającej atmosfery Chicago. W "Watch_Dogs 2" poznajemy Marcusa i jego nieco świrniętych przyjaciół, a całość spowija słońce jedynego w swoim rodzaju San Francisco.



Choć temat był wałkowany już wiele razy w różnych mediach czy recenzjach, to nie sposób nie odnieść się do faktu, że nasz bohater jest Afroamerykaninem, a akcja dzieje się w przyjaznej środowisku LGBTQ metropolii. Abstrahując od sporego procenta rasistowskich czy homofobicznych komentarzy, które ciągną ocenę gry w dół, mam wrażenie, że w swoich bojach o konserwatywny i jednolity świat wielu graczy nie zwraca uwagi na dość istotny szczegół. Kreowanie przez producentów czy scenarzystów czarnoskórych bohaterów gier i filmów, to nie do końca działanie na siłę. Biała rasa nie jest najludniejszą rasą świata, a w świecie euroatlantyckim Afroamerykanie są pełnoprawnymi obywatelami swoich krajów. Z racji tego, że są oni coraz bardziej świadomymi konsumentami i coraz więcej pieniędzy wydają na rozrywki (co jest pokłosiem równego ich traktowania), to sami chcą mieć bohatera, z którym się identyfikują. Tak jak przeciętny Polak bardziej utożsamia się z białym mężczyzną o słowiańskim imieniu, tak niemały procent populacji USA, Wielkiej Brytanii, Kanady czy Francji (producentami tej gry są firmy z dwóch ostatnich państw) bardziej się będzie identyfikować z kimś takim jak Marcus. Nie rozumiem, o co tyle hałasu - na jedną grę z czarnoskórym bohaterem przypada ze dwadzieścia z białym, więc jest w czym wybierać, jeśli kogoś to razi. Podobnie gros osób zauważa w pierwszej kolejności (lub drugiej - po kolorze skóry Marcusa), że w fabule pojawiają się osoby homoseksualne, transseksualne czy transpłciowe. Jeśli ktoś nie wie - San Francisco jako pierwsze w świecie ochrzciło jedną ze swoich ulic imieniem Lecha Wałęsy na cześć noblisty walczącego o prawa człowieka. Parę lat temu były prezydent w swoim frywolnym stylu obcesowo wypowiedział się o homoseksualistach w Polsce, co nie umknęło uwadze władz kalifornijskiego miasta, i "swoją" ulicę natychmiast stracił, w dodatku na rzecz bojownika o prawa mniejszości seksualnych. Powinniśmy się raczej cieszyć, że tak ciekawa lokacja jest przeciwwagą dla wyeksploatowanych już LA, Nowego Jorku czy Miami, bo jeśli chodzi o coś nowego w krajobrazach, to znane z "GTA V" San Andreas pozostaje daleko w tyle.



Skoro jesteśmy już przy krajobrazach, to warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Jedna z nich to feeria barw, która sprawia, że to miasto nie jest nudne i wtórne oraz kontrastuje z ponurym Chicago. Druga rzecz tyczy się wypełnienia świata otwartego w grze. San Francisco nie ma niepotrzebnych pustek w terenach jak San Andreas (porównuję "Watch_Dogs 2" do "GTA V" w myśl zasady równania do najlepszych). Można się tu sporo najeździć, choć - owszem - są słynne mosty, którymi przejazd ścigaczem potrafi zająć bite dwie minuty, ale takie właśnie są mosty w mieście słynącym z oprogramowań i serwisów takich jak Dropbox, Reddit czy Pinterest. W konkurencyjnej grze ze studia Rockstar przejedziemy tyle samo po północnych rubieżach wyspy i przez ten czas mamy pobocza, lasy, skały itp., ale zupełnie nic z tego nie wynika - są to puste przejazdy. Jest jeszcze jedna rzecz wypadająca na korzyść "Watch_Dogs 2" w tym porównaniu. Otoczenie, a konkretnie ludzie, są o wiele bardziej realistyczni. Nie dość, że możemy zagadywać do nich na kilka różnych sposobów i prowadzić dialog za pomocą podstawowych zwrotów i gestów jak z jakimś początkującym cleverbotem, to dobrze zwrócić uwagę na ich reakcję w tle, gdy jesteśmy zajęci akcją. Jeśli wyciągamy broń w miejscu publicznym, to nie wszyscy uciekają chmarą jak gołębie, ale jedni się boją i kulą, inni błagają, a niektórzy próbują nas zdominować. Z kolei kiedy dochodzi do wybuchu, to chowają się za samochody albo biegną na drugą stronę ulicy i obserwują. Podobnie rzecz ma się z psami - o ile w "GTA V" można było sterować rottweilerem jednego z protagonistów, to reszta psów była potraktowana po macoszemu, a tu można od psa wymagać czegoś więcej niż od słupa na ulicy, mimo braku sterowania nim. Do interakcji rodem z "The Sims 4" droga daleka, ale zawsze to cieszy. Będąc jeszcze przy grafice, warto zwrócić uwagę na klasyczny błąd takich gier, którego załatanie kosztowałoby nasze procesory gigabajty pamięci. Pojazdy pojawiają się i znikają, a wystarczy tylko odwrócić na chwilę głowę. Podobnie gdy dochodzi do zatoru z powodu wypadku czy strzelaniny, to nagle okazuje się, że poza kilkunastoma autami, które miały pecha, ruch na autostradzie zniknął. Same samochody też zbyt szybko się niszczą, przez co około dziesięć strzałów w boczne drzwi może spowodować wybuch, co jest minusem gry, chyba że lubimy rozrywkę typu "Carmageddon".



Grywalność jest na wysokim poziomie, mimo nieuniknięcia sporych minusów. Tym bardziej jest to dziwne, że jest to krok wstecz w stosunku do pierwszej części. Już sam scenariusz jest gorszy niż w "jedynce". Oczywiście: Aiden i jego zemsta były motywem wtórnym, ale regularna cyberwojna między organizacjami (w tym także w kosmosie), jakiej częścią jest Marcus, nie do końca się broni. Rzutuje to na całą grę, która chaotycznie pędzi ku finałowi, i wydaje mi się, że dobrze robić sobie przerwy na zadania poboczne czy mini-gierki, żeby nie czuć później nudy podobnej do zbierania kart śmierci w "Wolfenstein II: The New Colossus". Podobnie postaci - są zarysowane pobieżnie, lekko karykaturalnie i wypadają słabo na tle prequela czy już zwłaszcza "GTA V". Obniżeniem jakości jest również o wiele słabsze sterowanie zakłóceniami miejskimi i brak misji "cyfrowe odjazdy", które w "jedynce" były ciekawe i wymagające.



Jeśliby zabrać Marcusowi broń palną, to "Watch_Dogs 2" jest świetnym połączeniem akcji ze... zręcznościówką. Parkur jest tu na wysokim poziomie i to nie tylko jeśli poruszamy się głównym bohaterem, ale i jego dronami (w stosunku do "Watch_Dogs" doszedł jeden nowy - tym razem latający). Nierzadko trzeba pogłówkować, jak ich użyć, a potem napocić się, by ten plan wykonać. Co istotne, sama gra nastawiona jest na skradanie się, wspinaczki i hakowanie, ale często korci, by załatwić wszystko za pomocą broni palnej. Rozwinięto ten element choćby w możliwości nasłania na dowolną osobę wrogiego gangu czy policji. Jeśli jednak mamy cierpliwość, to bez tego powinniśmy sobie po jakimś czasie poradzić. Jednym z ciekawszych patentów, mającym nam w tym pomóc, jest piłeczka na sznurze Marcusa, którą można uderzyć przeciwnika lub go udusić. W porównaniu do poprzedniczki zwiększono poziom trudności hakowania (które jest w grze pokazane dość obrazowo - jako łamigłówki logiczne). Podobnie rzecz ma się ze zbieraniem różnych przedmiotów, do których dostanie się czasem wydaje się być niemożliwe. O wiele lepszym rozwiązaniem od konkurencyjnego "GTA V" jest hakowanie kont bankowych i przelewanie tych pieniędzy od razu do własnego banku. W San Andreas często chodziło się z grubą forsą w kieszeniach zanim znalazło się bankomat, a do tego czasu gotówkę można było stracić, zwłaszcza w multiplayerze. Zadowala też duża liczba aplikacji w telefonie Marcusa jak alternatywne wersje Soundhounda, Ubera, Instagrama czy aparat fotograficzny o znacznie większym spektrum działania niż w innych grach. Ubrania są nieszablonowe, powiedziałbym nawet, że to momentami haute couture, ale ich różnorodność jest mocno ograniczona.



"Watch_Dogs 2" jest - mimo wielu wad - grą ciut lepszą od pierwszej części. Misje są ciekawe, choć bardzo szybkie, lecz to chyba znak naszych czasów, że podstawka ma materiał na kilkanaście godzin grania, a resztę robi multiplayer albo DLC. Zdecydowanie jest to bardziej gra na skradanie się niż klasyczny third person shooter i dzięki temu jest to powiew świeżości na wtórnym rynku, choć pomysł nie został w pełni wykorzystany. Sam główny bohater nie ma zbyt ciekawej biografii, a postaci poboczne zostały mocno niedopracowane. Gra, w przeciwieństwie do konkurencji, zwraca jednak uwagę na jeden ważny aspekt życia - życie w dobie nowoczesnych technologii. Jest to ten sam motyw, ciekawie uchwycony w krótkometrażówce "Sight" czy słabym filmie "Gamer" - technologie zastępują nam przyjemność z życia, a dodatkowo dzięki nim można zniszczyć każdego. Warto się przez chwilę nad tym zastanowić, bo w innych grach tego typu jedyną refleksją jest czy kogoś zabić z karabinu maszynowego, czy go przejechać samochodem.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jakie było pierwsze "Watch_Dogs", wszyscy dobrze pamiętamy. Gra kojarzy się ze smutnym i nudnym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones