Recenzja filmu

Generał Nil (2009)
Ryszard Bugajski
Olgierd Łukaszewicz

Ogniem i kunsztem

Prawdopodobnie każdy kraj ma swoją oś tematyczną, wokół której oplatają się kolejne kilometry taśmy filmowej, i choć może się to wydawać monotematyczne, to okazuje się to nie być wystarczającym
Prawdopodobnie każdy kraj ma swoją oś tematyczną, wokół której oplatają się kolejne kilometry taśmy filmowej, i choć może się to wydawać monotematyczne, to okazuje się to nie być wystarczającym powodem, by zaprzestać tej polityki. W myśl tego, USA serwuje nam mnóstwo filmów ukazujących ponure życie amerykańskich nastolatków, z których prawie każdy ścigany jest przez seryjnego mordercę, który w finałowym akcie nadaje nowe znaczenie słowu "masarnia". Japończycy nie ustają w kręceniu kolejnych filmów o "Godzilli", radośnie nie przejmując się faktem, że Tokio powinno już dawno przestać istnieć, zważywszy na to, ile razy wspomniany potwór je zburzył. Brytyjczycy karmią nas humorem, który tylko oni potrafią zrozumieć (co ma jednak pewien urok), podczas gdy my, Polacy, postawiliśmy na uczepienie się tematyki patriotycznej, rozciągniętej na przestrzeni wieków. W ten oto sposób naszą podróż przez polską kinematografię rozpoczynamy przy nieśmiertelnym Kmicicu, a kończymy na charyzmatycznym generale Nilu. 

Przyznam uczciwie, że za polskimi filmami nie przepadam i uważam, że rzadko kiedy można natrafić na perełkę, do której chciało by się po jakimś czasie wrócić, zamiast zadręczać się myślami, że oto zmarnowało się dwie godziny życia. Drażni mnie twierdzenie, że o niektórych filmach nie wypada mówić źle, z uwagi na ich tematykę. Uważam jednak, że film jest filmem, a przedstawiona w nim problematyka jest tylko jedną z części, z której jest on zbudowany. Nie rozumiem więc, dlaczego narobiono tyle szumu wokół filmu "Katyń", podczas gdy "Generał Nil" przetoczył się przez kina bez większego echa. Nazwisko reżysera to jeszcze nie wszystko, by przekonać do siebie widza. Na szczęście, obraz Ryszarda Bugajskiego idealnie pokazuje, że nie trzeba być sławnym na pół świata, by nakręcić dobry film. Polski, na dodatek! 

Na omawiany film szedłem do kina bez większych nadziei, nastawiony sceptycznie, odpowiednio do wieku. Warto również dodać, że główny bohater filmu był dla mnie postacią zupełnie obcą, jednak nie byłem pewien, czy niewiedza ta wynikała z dziury w programie nauczania, czy może z mojego braku zainteresowania konkretną lekcją. Zgodnie z ludzką naturą, postawiłem na tę pierwszą alternatywę, a jakże. Już po paru minutach filmu moje nastawienie nieco się zmieniło: po kilku początkowych dialogach dotarło do mnie, że Olgierd Łukaszewicz stworzył świetną, naturalną kreację granej postaci, przelewając w nią życie, którego tak często brakuje bohaterom filmów. Kunszt aktorski odtwórcy postaci Fieldorfa widać przez cały film: widz śmieje się wtedy, kiedy ma się śmiać i jest poważny wtedy, kiedy ma być poważny. Mimika, gesty i dialogi są dobrze wyważone, a to bardzo ważne, skoro najbliższe dwie godziny ma się spędzić wpatrując się w rzeczoną postać. Bugajski odrobił pracę domową i pozostałych aktorów również dobrał z rozwagą, odpowiednio by grane przez nich postacie były postrzegane jako nowe, a nie opatrzone łatkami swych poprzednich ról. Język, jakim posługują się postacie, jest odpowiednio wyważony, tak by nie był natarczywy, ani przesadnie pobłażliwy; dodaje to filmowi realizmu, widz nie musi sobie dopowiadać tego, co cenzura by usunęła (dodatkowo, mimowolnie nasuwa się myśl, że gdyby nie tacy ludzie jak Fieldorf, z pewnością było by inaczej).

Skoro już mowa o realizmie słowa, grzechem byłoby nie wspomnieć o realizmie obrazu. Reżyser postanowił nie bawić się w etyczne okrajanie swego dzieła i zawartych w nim scen, dlatego też "Generał Nil" obfituje w sceny brutalne. I bardzo dobrze, bo gdyby było inaczej, nowe pokolenia kodowałyby sobie, że przedstawiony w filmie okres nie był taki zły, jak mówią im podręczniki. Myślę, że terapia wstrząsowa jest tu jak najbardziej na miejscu, bo pomaga ona w pełni zrozumieć charyzmę, odwagę i patriotyzm bohaterów, a warto to wszystko podkreślić, choćby kosztem kilku nieprzespanych nocy wypełnionych koszmarami o wyrywaniu paznokci, czy oblewaniu lodowatą wodą. Jako że w filmie pojawia się duża ilość drugo- i trzecioplanowych postaci, pojawiła się możliwość dokładniejszego ukazania zjawisk zakłamania, propagandy, zastraszenia i prowokacji, które cechowały czasy współczesne Emilowi Fieldorfowi. "To dobrze", chciałoby się rzec, jednak jakkolwiek by patrzeć, tytuł filmu brzmi "Generał Nil", nie zaś "Generał Nil i socjalistyczna Polska"; w miarę upływu kolejnych minut, widz ma wrażenie, że początkowa chęć jak najbliższego przedstawienia bohatera zostaje przyćmiona przez chęć wglądu na tamte czasy. Sęk w tym, że to wszystko już było, a mamy tu przecież do czynienia z filmem poniekąd biograficznym, dlatego mnóstwa scen połowicznie związanych z głównym bohaterem można by się z powodzeniem pozbyć, na rzecz przybliżenia samej postaci. Ówczesna władza zadbała o to, by o Fieldorfie zapomniano, dlaczego więc film bardziej przypomina o tej władzy, aniżeli o samym Nilu? 

Nie znaczy to jednak, że Emil Fieldorf jest całkowicie zepchnięty na drugi plan; Bogu dzięki, Bugajski zdecydował się na przedstawienie go jako człowieka, nie zaś jako herosa rodem z dzieła Homera. Widzimy tu zatem rozbieżność między Fieldorfem wiodącym życie zwykłego człowieka, a Fieldorfem-patriotą, który nie waha się umrzeć za swoją ojczyznę. Zbędnej gloryfikacji nie ma – Nilowi oddano hołd za to, za co należało mu hołd oddać, a i to wystarczy, by ukazać nam archetyp człowieka, jakiego w obecnych czasach należałoby szukać metodą iście diogenesowską. Tu ponownie daje o sobie znać świetna rola Łukaszewicza – najlepsze momenty to te, w których Nil nic nie mówi – wyraz jego twarzy potrafi mówić za siebie, udręczone rysy spoconego oblicza krzyczą, a to przemawia najbardziej.

W "Generale Nilu" można również znaleźć kilka scen, tak zwanych "smaczków", które nie zostają widzowi wyjaśnione – podlegają jego osobistej interpretacji. Zastosowanie tej, niepełnej wprawdzie, koncepcji otwartej również działa na plus – po wyjściu z kina, widz wraca pamięcią do tych scen i myśląc o nich, ciągiem skojarzeń przypomina sobie cały film. Iście mistrzowski zabieg, nawet jeśli nie został zastosowany celowo. 

"Przed generałem Nilem, baczność!" – krzyczą współwięźniowie głównego bohatera pod koniec filmu (w momencie tym ma miejsce naprawdę genialne w swej prostocie ujęcie kamery) i rzeczywiście, aż ma się ochotę posłuchać tego rozkazu – szybkie przejście od spokojnych scen w zimną, brutalną rzeczywistość egzekucji wstrząsa na tyle, że gdy ciemności kina zostały rozdarte światłem, a po ekranie przewijały się białe napisy, jeszcze przez chwilę nikt nie ruszył się z miejsca. Zostańmy więc, jako naród, przy tematyce patriotycznej, jako że kręcenie takich filmów wychodzi nam coraz lepiej. Świadczy o tym zwłaszcza fakt, że wiele scen było nakręconych w nowatorski w Polsce sposób, tak że czasem sam miałem poczucia zacierania się granicy między rodzimą a zagraniczną kinematografią.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Przed generałem Nilem: baczność" - krzyczą w filmie Bugajskiego żołnierze i widz powinien zastosować się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones