Recenzja wyd. DVD filmu

Lucia i seks (2001)
Julio Medem
Paz Vega
Tristán Ulloa

Ostrożnie, pożądanie

Seks. Tylko cztery litery, a ile emocji. Tylko cztery litery, a ile przyjemności. Tylko cztery litery, a ile pasji.
Seks. Tylko cztery litery, a ile emocji. Tylko cztery litery, a ile przyjemności. Tylko cztery litery, a ile pasji. Seks. Ulotna chwila intymności z drugą osobą, upust naszych buzujących żądz i popędów czy spoiwo, które cementuje związek i sprawia, że staje się on pełen? Seks. Przywilej zakochanych czy rozkosz dostępna wszystkim? Seks. Pole do realizacji naszych najskrytszych fantazji i wyuzdanych pragnień czy krystalicznie czysta, niczym niezbrukana harmonia i jedność ciał? Seks. Spontaniczna, jednorazowa, nieobarczona konsekwencjami zabawa czy rozmyślnie zaplanowany moment, w którym swój początek znajduje nowe życie? Seks. Przykry obowiązek czy chwila, której mąż i żona wyczekują z wielką niecierpliwością? Seks. Tylko nic nieznaczący dodatek do życia dwójki ludzi czy fundament, bez którego nie ma co marzyć o prawdziwym związku? Seks. Tylko cztery liter, a ile pytań. Tylko cztery litery, a ile dylematów. Tylko cztery litery, a ile wątpliwości.

Okrutnie spowszedniał nam w seks kinie. Spowszedniał i zszedł na psy. Ileż to produkcji rocznie ląduje na dużym ekranie, które w wulgarny i niesmaczny sposób poruszają ową jakże ważną dla życia człowieka kwestię. Wszystkie te masowo wypuszczane produkty komediopodobne o nastoletnich prawiczkach i dziewicach, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności nie mają absolutnie nic lepszego na głowie niż koniecznie/bezwzględnie/za wszelką cenę "przelecieć" drugą osobę przed końcem gimnazjum/liceum/studiów. Bo jak nie to będzie wstyd, bo jak nie to będzie wstyd i hańba.

Ta wspomniana wulgaryzacja i odarcie seksu z jakiejkolwiek szaty postrzegania go jako momentu bądź co bądź ważnego dla dwójki ludzi bądź co bądź w pewnym stopniu sobą zafascynowanych, nie dotyczy tylko kina bez większych aspiracji, ale i tego z wyższej półki. Wprawdzie nagość i seks zawsze stanowiły u dziesiątej muzy swego rodzaju wabik na widza, zgodnie ze złotą zasadą – co tam dobry scenariusz czy aktorstwo ważne, by co jakiś czas na ekranie pojawiła się niewiasta w negliżu i były "momenty". Obecnie jednak coraz częściej mamy do czynienia z sytuacjami, gdzie tabloidyzacja w kinie zaszła już tak daleko, że mało kogo dziwi czy oburza stosunek 15-latki z dojrzałą kobietą czy pocieszne orgie nimfomanki. Nie jest ważne, czy seks ma jakieś znacznie dla fabuły, czy też nie. Ma on jak najbardziej szokować i przesuwać kolejne granice. W świecie bezwstydnego flirtu kinematografii z porno nie ma miejsca na żadną subtelność czy aurę intymności.



Na szczęście wśród ciut starszych produkcji da się wyłuskać takie filmy jak ten spod ręki Julio Medema. Takie, w których choć nie brakuje sporej ilości całkiem "pieprznych momentów", to jednak ma się nieodparte wrażenie, że to wszystko jest naprawdę po coś i ich wycięcie zachwiałoby całą misterną konstrukcją fabularną. Takie, w których ukazanie fizycznego współżycia nie obsadzono jako clou opowiadanej historii, a jedynie punkt wyjściowy. I wreszcie takie, gdzie seks nie stanowi mechanicznego, wyalienowanego aktu, lecz jest elementem skomplikowanego labiryntu uczuć dwójki ludzi i ukazany został z dużym wyczuciem dobrego smaku.

Medem zabiera nas swoim kinem w bardzo ciekawą podróż w stronę skąpanej w promieniach południowego słońca Hiszpanii. Podróż, wbrew pozorom, niełatwą ze względu na obrany koncept budowania i opowiadania historii. Czasem chaotyczną, czasem niespójną, a jednak intrygującą i zapadającą w pamięci.



Twórca postanowił obsadzić swój film w dwóch liniach czasowych, które dzieli okres sześciu lat. W pierwszej Lucia po stracie swojego wieloletniego chłopaka postanawia zmienić coś w swoim życiu i nabrać dystansu do otaczającego świata. W tym celu udaje się na malowniczą wyspę na Morzu Śródziemnym, tak często wzmiankowaną w opowieściach ukochanego. Tam poznaje Elenę – właścicielkę pensjonatu, która ciągle nosi w sobie ciężar tragedii jaka spotkała ją w przeszłości. W drugiej pełna spontaniczności i szaleństwa młoda Lucia postanawia wyznać zaczepionemu w kawiarni Lorenzo – trawionemu kryzysem twórczym pisarzowi dwie rzeczy. Po pierwsze, zakochała się w jego twórczości, po drugie zupełnie straciła też głowę dla niego samego i marzy by zamieszkali razem. Oszołomiony i początkowo zmieszany takim wyznaniem Lorenzo ostatecznie nie jest w stanie oprzeć się urokowi kobiety.



Początkowo reżyser ustawia lokomotywę swojej opowieści na dobrze znanych torach. Oto namiętność i pasja rodząca się pomiędzy kochankami sprawia, że pisarz odzyskuje wenę, kolejne strony powieści powstają w iście ekspresowym tempie, a wszystkiemu towarzyszy gorący, radosny i spontaniczny seks. Kolejne upływające minuty filmu, tak jak kolejne dni w życiu każdego związku pokazują, że sielanka nie może trwać wiecznie. W tym momencie, aby całość za bardzo nie zjechała w stronę stacji z napisem "Sztampa", Medem przestawia wajchę i kieruje się na rzadko uczęszczany szlak, który spowija aksamitna mgiełka oniryzmu. Na ile to, co oglądamy na ekranie jest prawdziwym życiem bohaterów, a na ile wymysłem Lorenzo? Kiedy zaczyna się jego powieść, a kiedy kończy rzeczywistość? Taki delikatnie wyczuwalny duch Lyncha bardzo służy obrazowi.



O ile początkowo w centrum opowieści znajduje się tytułowa Lucia, tak później akcenty rozkładają się dość równomiernie na kolejne postacie, z którymi splecione są losy dwójki zakochanych. Im dalej w las, tym bardziej wszystkie elementy tej zaskakująco złożonej i kompleksowej układanki zaczynają tworzyć niezwykle frapującą całość. W pewnym momencie drapiemy się po głowie zastanawiając się intensywnie jak o się stało, że z tak wydawać by się mogło prostej i dość bezpretensjonalnej historii, dotarliśmy w takie ambitne rejony kinematografii. Kiedy obrazy bezwstydnie radujące nasze zmysły zostały zastąpione tymi, które sprawiły, że nasz intelekt również znalazł tu coś dla siebie. I nawet jeśli, gdzieś pod koniec, pewne zabiegi i rozwiązania budzą wątpliwości, to nie zapominajmy, że w rękach twórcy spoczywa wytrych, który otwiera wiele zamkniętych dla logiki drzwi. Opowieść jaką snuje Julio Medem, podobnie jak powieść Lorenzo, ma bowiem dwie zasadnicze zalety. "Pierwsza zaleta jest taka, że gdy opowiadanie dobiega końca, wcale się nie kończy, tylko wpada do dziury. I pojawia się w środku opowiadania. Druga zaleta i największa - można zmienić bieg rzeczy".



W finalnej warstwie, co nie powinno chyba dziwić, Hiszpan pyta o seks. Czy aby na pewno nie niesie on ze sobą żadnych konsekwencji? A co jeśli ta chwila niewinnej przyjemności rzuci cień na całe nasze życie? Czy będziemy na tyle silni, by unieść jego ciężar? W jakim stopniu seks jest motorem naszych działań, i jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by zaspokoić nasze pożądanie? Na ile to to człowiek decyduje z kim i jak, a na ile popęd i chuć? "Bo tak naprawdę, to nie my wybieramy, tylko ciało" – mówi reżyser ustami swoich bohaterów. Ma rację?

Medem nakręcił niezwykle ciekawy film. Może niewybitny, może niepozbawiony kilku wad, ale poruszający temat seksu, jego wpływu na człowieka i roli w naszym życiu w sposób dziś już praktycznie niespotykany. Dobre aktorstwo, przepiękne zdjęcia, intrygująca wizja reżysera - to wszystko składa się na obraz, z którym bez dwóch zdań należy się zapoznać. Seks. Tylko cztery litery, a jakie wyborne kino.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones