Recenzja filmu

Smoleńsk (2016)
Antoni Krauze
Beata Fido
Maciej Półtorak

Podwójna katastrofa

Nikogo nie trzeba przekonywać, że katastrofa smoleńska to jedna z największych tragedii w historii naszego kraju. Niestety, obecnie Smoleńsk wielu kojarzyć się będzie nie tylko z miejscem
Nikogo nie trzeba przekonywać, że katastrofa smoleńska to jedna z największych tragedii w historii naszego kraju. Niestety, obecnie Smoleńsk wielu kojarzyć się będzie nie tylko z miejscem katastrofy prezydenckiego samolotu, ale również z katastrofą polskiego kina. Bowiem"Smoleńsk" to film, który zawodzi w każdym punkcie.  

Nina (Beata Fido) to dziennikarka, dla której gorący temat jest niczym paliwo dla samochodu. A nic tak nie ożywia, jak trup na pierwszej stronie. Nic więc dziwnego, że główna bohaterka chce się jak najszybciej podjąć tematu katastrofy, a najlepiej dostać go na wyłączność. Kiedy jednak prowadzi dziennikarskie śledztwo, na jaw wychodzą różne fakty, które sprawią, że będzie musiała zredefiniować swój pogląd na całą sprawę. Tak w skrócie prezentuje się fabuła. Czyżby kino w stylu "Wszystkich ludzi prezydenta" lub "Spotlight"? Nic bardziej mylnego. Bowiem "Smoleńskowi" pod względem warstwy fabularnej i technicznej bliżej do "Sharknado" wytwórni Asylum, niż klasyków kina dziennikarskiego.

Od pierwszych minut towarzyszą nam dźwięki muzyki, która brzmi, jakby pochodziła z taniej biblioteki. Z taką samą muzyką będziemy musieli dotrwać do końca filmu. Według twórców ma ona na celu budowanie napięcia, "Smoleńsk" od pierwszych minut stara się być thrillerem. Kilka początkowych scen rzeczywiście może budzić napięcie, które niestety szybko zostaje ostudzone przez wyjątkowo nieudaną warstwę techniczną - wygenerowane cyfrowo efekty przypominają te z dokumentalnej serii "Katastrofa w przestworzach", a nie filmów kinowych. Ponoć premiera filmu została odłożona ze względu na konieczność dopracowania właśnie warstwy wizualnej. Aż strach pomyśleć zatem, jak film musiał wyglądać zanim został dopracowany...

Po kilku początkowych minutach napięcie właściwie całkowicie spada. Obserwujemy Ninę, która krąży po mieście, przesiaduje w barach rozmawiając  ze świadkami, na chwilę wyjeżdża do Stanów, potem znowu wraca, a zadaniem widza jest uwierzyć, że bohaterka przeszła przemianę. Problem tylko w tym, że Beata Fido, odgrywająca postać Niny, jest w swej roli bardziej drewniana niż stół, przy którym siedzi. Oglądanie jej przez cały film po prostu razi. I pod względem aktorskim film niestety wypada blado - na tle obsady najbardziej wyróżnia się Lech Łotocki w roli prezydenta, który dostał na ekranie mało czasu, a szkoda, bo sceny z nim wypadają najlepiej.

Nikogo nie trzeba przekonywać, że katastrofa smoleńska to jedna z największych tragedii w historii naszego kraju. Niestety, obecnie Smoleńsk wielu kojarzyć się będzie nie tylko z miejscem katastrofy prezydenckiego samolotu, ale również z katastrofą polskiego kina. Bowiem "Smoleńsk" to film, który zawodzi w każdym punkcie.  


Ale film w głównej mierze kładzie nie aktorstwo, czy nieudolność techniczna, a scenariusz. Po pierwsze jest szalenie nudny, tak, jakby scenarzyści nie czuli potrzeby tworzenia intrygi fabularnej, ale odhaczania kolejnych wątków, które muszą się znaleźć, a są w gruncie rzeczy niepotrzebne. Mamy więc walkę o pochówek pary prezydenckiej na Wawelu, wyjazd do Stanów, który ma pokazać, że Amerykanie znają prawdę, a tamtejsi dziennikarze są niesamowicie zainteresowani sprawą katastrofy, oczywiście mając wątpliwości co do prawdziwych przyczyn.

Kiedy tylko postacie otwierają usta, możemy być pewni, że właśnie ktoś będzie kaleczył nasze uszy. "To nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie" to nie jedyny smaczek, który pojawia się w filmie. Jest ich znacznie więcej, choć jak dla mnie największą tajemnicą nadal pozostaje postać przewijającego się przez cały film amerykańskiego dziennikarza, który połowę dialogów mówi po polsku, a połowę po angielsku. Konia z rzędem temu, kto poda sensowny po temu powód.

"Smoleńsk" to obraz, który w żaden sposób nie spełnia wymogów dzieła filmowego, przypominając tanie telewizyjne filmy, które powstają w miesiąc. I żal trochę, że ważne wydarzenie, jakim jest katastrofa smoleńska, nie doczekało się filmu z prawdziwego zdarzenia, który naprawdę warto byłoby obejrzeć. Fabuła Antoniego Krauze przez swoją nieudolność i jednostronność stała się parodią, którą ludzie będą przerabiać i się z niej wyśmiewać. I tak, z jednej katastrofy zrobiły nam się dwie.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zdecydowanie jeszcze za wcześnie na film o katastrofie smoleńskiej. Od katastrofy mija ponad 6 lat, a na... czytaj więcej
Kino katastroficzne to duże wyzwanie dla polskich filmowców, w przypadku "Smoleńska" jest to niezwykle... czytaj więcej
W ćwierć wieku po transformacji ustrojowej w demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones