Portret hipokrytów z klasy średniej

"Opowieści o rodzinie Meyerowitz" są jak jeden z wielu utworów angielskiego zespołu The Smiths. Na tle dobrego, przyjemnego brzmienia (tu ogół komediowy) dostajemy straszny, dobijający tekst (tu
W XXI wieku, co tydzień, kino wita nas podrzędnymi filmami akcji, tandetnymi komediami czy horrorami, z tym samym powtarzającym się motywem. Sceptycy powiedzą, że genialne pomysły na uczuciowe kino skończyły się juz dawno temu, zostając przy swoich klasykach typu: "Absolwent" lub "Forrest Gump", nie dając szansy nowym, mniej znanym artystom. Nowa opowieść Noaha Baumbacha, jest jednym z licznych przykładów na to, że dalej artysta może przykuć uwagę widza do ekranu. Na dodatek, robiąc to w sposób tradycyjny i czuły.

Mogę śmiało stwierdzić, iż cała historia nie jest zawiła (częsta tendencja odstraszająca niedzielnego widza). Poznajemy rodzinę Meyerowitz - na pierwszy rzut oka, zwykła amerykańska familia. Głową rodziny jest Harold (ukochany przez filmową społeczność (Dustin Hoffman) - podstarzały i zapomniany artysta mieszkający ze swoją (czwartą!) ekscentryczną żoną Maureen (nieco młodsza Emma Thompson). Mamy tu również jego dzieci: niespełnionego muzyka Dannyego (Adam Sandler na poważnie!), człowieka sukcesu Matthew (Ben Stiller ponownie w akcji) i introwertyczną Jean (Elizabeth Marvel). Ten zlepek niezrównoważonych charakterów, pogarszający się stan zdrowia ojca i prześmiewcze sytuacje, zmuszą ich do pogodzenia się z rodzinną przeszłością i przejrzenia na oczy.

Z nutą zawodu muszę oznajmić, że był to mój pierwszy kontakt ze stylem Baumbacha. Nie miałem okazji obejrzenia wcześniejszych jego dzieł. Kto wie, może będę przez to bardziej obiektywny? Na swój sposób, reżyser zadziwia. Potrafi grać na uczuciach, robiąc to subtelnie i z wyczuciem - będąc przy tym zabawnym i szczerym do bólu. W relacjach między poszczególnymi bohaterami (i ich historii) czuć pewną ironię losu. Głównym wątkiem filmu, jest oddziaływanie i wpływ zachowania ojca, na życie jego trójki potomków. Harold posiada niespotykane ego, większe od ilości nagród jego odtwórcy. Jego wysokie miewanie o sobie, brak jakiegokolwiek obiektywizmu i chęć powrotu na "szczyt sławy" powodują zaniedbania rodzinne, objawiające się przez całe życie. Pokazuje chlubę i dumę ze swojego syna biznesmena, traktując resztę jak nic nie znaczące odludki. O dziwo, to właśnie oni widzą w nim przerysowany obraz wspaniałego ojca, a Matthew nie potrafi pogodzić się z brakiem jakiegokolwiek wsparcia i pochlebstwa ze strony ojca. Te wszystkie zależności doprowadzają do sytuacji komediowych, specyficznego humoru, coś na styl Woodyego Allena. Niestety nie ma tu żadnego rodzinnego ciepła, tak jak zazwyczaj widzimy je w produkcjach twórcy "Annie Hall". Ogół scenariusza - podzielonego na różne perspektywy - to stoczenie bitwy z konsekwencjami własnych wyborów, ogromnych błędów wychowawczych rodzica i zdanie sobie sprawy, że nic nigdy nie było, tak jak być powinno. Obraz iście bezlitosny, jednak ma w sobie tak zwane "światło, które nigdy nie zgaśnie".

Tym blaskiem są właśnie relacje reszty rodziny Meyerowitz. Reżyser nie jest aż tak okrutny w przedstawieniu całości - mamy tu bardzo przyjemny wątek miłości między ojcem, a córką - Dannym, a Elizą (debiutująca, szczera Grace Van Patten). Pomimo faktu rozwodu rodziców ich "przyjacielski stosunek" umila nam seans i pokazuje, że rodzina pomoże w najtrudniejszych chwilach. Warto wspomnieć o jej perypetiach - wyjeżdża na studia filmowe, gdzie kręci własne dzieła filmowe - kicz, wchodzący na poziomy bezguścia. To też rodzaj pewnej nagonki, odzwierciedla brak u współczesnych młodych ludzi "smaku". Mocny atak, jednak poziom Baumbacha broni się sam. Inna ciekawa więź nawiązuje się pomiędzy rodzeństwem. Różne przerywniki w postaci powrotów do dzieciństwa, wspólnie spędzanego czasu potrafią podnieść na duchu. W obliczu nastającego "gorszego czasu", za wszelką cenę próbują pogodzić się i poznać tak naprawdę na nowo - taki motyw z czasem zaczyna wydawać się prawdziwy i realistyczny, pozwala zapoznać się z bohaterami (i pokochać ich), łamiąc przy tym stereotyp, mówiący że tylko w serialach możemy dobrze poznać protagonistów. Przekonywują się również do swojej macochy - która oprócz braku własnej organizacji swojego życia i problemów z alkoholem - okazuje się czułą i kochającą osobą. Na szczęście reżyser miał trochę serca przy pisaniu scenariusza, nie wrzucając nas na głębokie wody depresji emocjonalnej. Ciepło, które odczuwamy w tej całej historii, mogę szczerze nazwać satysfakcjonującym.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o indywidualnym stylu twórcy. Bardzo wrażliwie podszedł do rodzinnej problematyki (nie dziwią więc czterominutowe oklaski w Cannes), nie można zarzucić mu pretensjonalnego tematu czy treści na wyrost. Jest w tym trochę takiego zawirowania z czeskich komedii czy oryginalnych, interesujących cięć w momentach śmiesznych lub bardziej frustrujących - nie mniej, w natłoku problemów, z jakimi borykają się członkowie familii, takie szczegóły i dodatki cieszą i bawią.

"Opowieści o rodzinie Meyerowitz" są jak jeden z wielu utworów angielskiego zespołu The Smiths. Na tle dobrego, przyjemnego brzmienia (tu ogół komediowy) dostajemy straszny, dobijający tekst (tu scenariusz). Tak więc jeśli lubicie kompozycje Brytyjczyków lub po prostu nie chcecie być jak reszta wątpiących we współczesne kino, czym prędzej udajcie się na tę emocjonalno-sentymentalną karuzelę.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Król amerykańskiej neurozy, który już dawno zdetronizował Woody'ego Allena, przybył na La Croisette z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones