Recenzja wyd. DVD filmu

Henry - Portret seryjnego mordercy (1986)
John McNaughton
Mary Demas
Tracy Arnold

Portret seryjnego człowieka

Niezależny film grozy – sposób na przekazanie pewnej głębi, wyższej wartości artystycznej w gatunku, który uznawany bywa przecież za łopatologiczny, czy może epatowanie wydumaną, napuszoną
Niezależny film grozy – sposób na przekazanie pewnej głębi, wyższej wartości artystycznej w gatunku, który uznawany bywa przecież za łopatologiczny, czy może epatowanie wydumaną, napuszoną estymą? Nawet, jeśli nie każdy offowy horror urasta do rangi gromkiego komentarzu społecznego na miarę "Nocy żywych trupów" lub kunsztownej poezji gore ("Martwe zło", "Teksańska masakra piłą mechaniczną"), historia zna przecież ogrom niskobudżetowych filmów, które pchnęły kino grozy na międzynarodowe festiwale i ściągnęły na siebie deszcz prestiżowych laurów. "Henry – Portret seryjnego mordercy" zaparł dech w piersi niejednego krytyka.

Obraz Johna McNaughtona to podróż po umyśle zaburzonego młodego mężczyzny. Bohater od razu zostaje ujawniony jako tytułowy zabójca. Akty bezwzględnych i często szokujących morderstw w jego wykonaniu wypełniają niecałe półtorej godziny trwania filmu. Ale psychopata nie jest potworem. Choć beznamiętny i rozgorączkowany żądzą krwi, Henry jest człowiekiem. Podłe człowieczeństwo, jego chore miłostki i chęć wyrwania się z wiru socjopatycznych nawyków to główny temat filmu.

"Portret seryjnego mordercy" przypomina młodsze o ponad dziesięć lat dzieło Mary Harron "American Psycho". Oba filmy reprezentują art house pełną gębą, jednak warto pamiętać, że to "Henry" definiował kino artystyczne wśród horrorów. Ponadto McNaughtona dzień z kalendarza psychopatycznego zabójcy ogląda się przyjemniej, bo i Henry jest postacią wyraźniej zarysowaną. To pełen sprzeczności, intrygujący brutal, szaleniec (nomen omen) z krwi i kości – a nie pławiący się we własnej próżności picuś Christiana Bale'a.

Bale, choć zdolny, nie stworzył tak historycznej kreacji jak Michael Rooker. Rola Rookera to jeden z najlepszych horrorowych występów aktorskich, jakie dane było mi poznać. Gra przystojnego odtwórcy tytułowej postaci jest pełna niespodzianek i zagadek. Wyzwaniem intelektualnym jest rozszyfrowanie myśli, zamiaru czy emocji Henry'ego. Tracy Arnold, filmowa Becky, z powodzeniem wcieliła się w naiwną, ale też kochającą i skłonną do wyrzeczeń dziewczynę, uciekającą przed demonami przeszłości. Ważna dla projektu McNaughtona jest muzyka. Ścieżkę dźwiękową zdobią syntezatorowe i elektroniczne brzmienia. Melodie atakują widzów prawie tak jak bohaterów. Gwałtowne i mocne, niemal dzikie, doskonale chwytają ton sceny, w której zostają użyte.

"Henry" jest nie tylko brawurowy, lecz także odpowiednio zwięzły. Niedługa historia działalności prawdziwego zabójcy (Henry'ego Lee Lucasa) posiada jednak na tyle obszerną kolekcję mrożących krew w żyłach scen mordów, że spokojnie można rozpatrywać film Johna McNaughtona w kategorii niepokojącego. A trup wcale nie ściele się tu gęsto! Nie samymi slasherami żyły lata osiemdziesiąte. "Portret seryjnego mordercy" to film, jakiego potrzebowało kino grozy.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Charles Manson, Ted Bundy, John Wayne Gacy Richard Chase czy właśnie Henry Lee Lucas. Biografie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones