Powrót doktora Jonesa

W 2002 roku w maju miała miejsce premiera "Ataku Klonów". Pamiętam, jak kilka dni wcześniej z kolegą kupowaliśmy wszystkie gazety, w których była jakakolwiek wzmianka o nowych "Gwiezdnych
W 2002 roku w maju miała miejsce premiera "Ataku Klonów". Pamiętam, jak kilka dni wcześniej z kolegą kupowaliśmy wszystkie gazety, w których była jakakolwiek wzmianka o nowych "Gwiezdnych Wojnach". W jednej z nich, oprócz tematu, który nas interesował, znaleźliśmy intrygującą informację. Nosiła ona tytuł "Indy!!! Yeah!". Od tamtej pory co jakiś czas pojawiały się spekulacje odnośnie czwartej części przygód doktora Henry'ego Jonesa, aż w końcu spekulacje stały się faktami. W lutym tego roku mieliśmy już zwiastun nowego obrazu - wspaniale przedstawiony krótki zarys poprzednich przygód Jonesa, a w dalszej części zapowiedź tego, co miało się dopiero wydarzyć. Po tylu latach czekania wątpliwości zaczęły się rozwiewać. Była to zapowiedź tego samego Indiany Jonesa, którego wszyscy znają, z tą samą muzyką i tymi samymi sceneriami. Ale wiadomo, to był tylko zwiastun, który miał zachęcić do obejrzenia filmu. Początkowo, siedząc w kinie, miałem wrażenie, że na ekranie ciągle wyświetlane są reklamy: Oto mamy półpustynię gdzieś w Stanach Zjednoczonych i rodzinkę świstaków, które wyglądają słodko, jakby je żywcem wyciągnęli  z jakiejś bajki Pixara. Jakie było moje zdumienie, kiedy nad tymi zwierzętami pojawił się napis "LucasFilm". Pierwsza scena to ściganie się na szosie młodzieży i wojskowych. Od razu skojarzenia z "Świątynią Zagłady", w której na samym początku, zamiast opuszczonego grobowca, mieliśmy przedstawienie w klubie i muzykę rozrywkową. I rzeczywiście, był to tylko wstęp niemający za wiele wspólnego z fabułą. Kolejne sceny są już mocniejsze. Następne ujęcia rozwiały pierwszej spekulacje związane z trajlerem - magazyn ze zwiastuna, znany też z "Poszukiwaczy Zaginionej Arki", okazał się naprawdę Strefą 51 leżącą gdzieś w Nevadzie. Widzimy Rosjan, którzy wdzierają się do środka, by znaleźć pewną tajemniczą skrzynię. Wtedy też pojawia się Jones - charakterystyczny kapelusz, w tle motyw muzyczny i tekst przyjaciela Indy'ego: "Stawiam 500 dolarów, że nas stąd wyciągniesz… No, może 100", czyli udany początek, ten sam Indiana, humor, no i wróg w mundurach. Następnie dostajemy scenę w hangarze. Świetną i utrzymaną w starym stylu; Indiana porusza się żwawo, jak za dawnych lat i tak samo używa bicza. Dobrym zabiegiem było specyficzne ujęcie znalezienia przez Rosjan poszukiwanej skrzyni. Oddział żołnierzy zasłania kamerzyście jej zawartość, przez co nie mamy do końca pewności, co jest w środku, chociaż każdy widząc napis "Roswell", ma własne domysły. Dalej jest trochę słabiej. Miasteczko gdzieś na pustyni, motyw lodówki i znowu ujęcie na "Pana Świstaka". Zacząłem się zastanawiać, czy nie będzie powtórki z rozrywki i nie dostaniemy czegoś zbyt widowiskowego (tak właśnie było z "Mrocznym Widmem" 16 lat po "Powrocie Jedi"). Widać, że "Indiana Jones" trochę się zmienił. Amerykanie nie tworzą już społeczeństwa takiego, jakie znamy z poprzednich części. Zaczyna się nieprzyjemna biurokracja, problemy z FBI, ale oprócz tych zmian są też motywy z miasteczka akademickiego nawiązujące do "Poszukiwaczy Zaginionej Arki". I w tym brakuje postaci Marcusa. Szkoda, wielka szkoda (Chociaż w fabule zostało to wyjaśnione). Dalej akcja przenosi się do Ameryki Południowej. I tego motywu, jak i muzyki Williamsa w serii nie mogło zabraknąć! Podróż to oczywiście scena lotu samolotem, przebijająca przez mapę, na której zaznaczona jest właściwa trasa. Przez chwilę znów jest kameralnie i utrzymane w starym, dobrym stylu. Odczytywanie napisów na ścianie czy scena na cmentarzu (pomijając Parkourowe wyczyny skrytobójców), mają klimat poprzednich filmów. Kolejny element, który w serii o przygodach doktora Jonesa musiał się pojawić, to pościg samochodami (W "Poszukiwaczach..." było wywiezienie Arki, w "Świątyni..." na ulicach Szanghaju, a w "Krucjacie.." scena z czołgiem). W tym w "Królestwie..." Harrison Ford wygląda i zachowuje się jak Indy sprzed lat. Wszystko rozgrywa się w dżungli, więc nawet sceneria zbliżona do pierwszej sceny z pierwszego filmu. Jedynym minusem jest tu LaBeouf, bawiący się w Tarzana... Drugim , po scenie z lodówką, najbardziej naciąganym elementem  filmu było jego zakończenie... Sala z trzynastoma szkieletami zupełnie mnie nie przekonała i czułem się, jakbym oglądał urywki z "Mumii", "Z Archiwum X", oraz "Gwiezdnych Wrót" naraz. Szkoda, nie było to zakończenie w stylu żadnego z poprzednich filmów, zabrakło tej magii. To tyle odnośnie fabuły, żeby za dużo nie zdradzać. Co do innych aspektów filmu - są na świetnym poziomie. Muzyka - ta sama nuta, która towarzyszyła poprzednim filmom, znane motywy, zabrakło tylko motywu towarzyszącego nazistom, no ale to już nie czas nazistów (swoją drogą, liczyłem na wariację powiedzenia "Naziści! Nienawidzę nazistów!" odnośnie komunistów, ale niestety się nie pojawiła). Scenerie rewelacyjne: piramida w Nazca, cmentarz podczas burzy, wybuch bomby atomowej czy krater na końcu filmu. Od strony wizualnej nie można obrazowi nic zarzucić. Aktorstwo Forda i Blanchett stoją na najwyższym poziomie. Widać, że dziadek Harrison świetnie się czuje w kurtce i kapeluszu Jonesa. Może stał się trochę poważniejszy, no ale to już taki wiek. Cate zaś stworzyła postać komunistki, owładniętej rządzą odnalezienia El Dorado. Sztywne ruchy wojskowego, biegłe władanie szablą, lodowate spojrzenie, no i nawet udało jej się naśladować wschodni akcent. Wielkie brawa za tą rolę! LaBeouf... Cóż, nie wypadł tak źle, jak myślałem. Miejscami zachowywał się, jak w "Constantine" czy "Transformers" (próby bycia cwaniakiem), ale ogólnie nie było źle. Dobrym zabiegiem była postawa Indiany, który go trochę temperował, nie pozwalając mu tym samym wysunąć się na pierwszy plan. Bo i słusznie, czy ktoś mógłby zastąpić Henry'ego Jonesa? Zdecydowanie nie! Dostaliśmy od Spielberga i Lucasa dobre kino akcji, ale nic więcej.  Ta część, jeśli powinna powstać, to jakieś 10 lat temu. Może wtedy efekty specjalne nie pojawiłby się w takiej ilości i nie przerosły tego obrazu? Może byłaby to droga do następnych części? Bo prawdę mówiąc teraz, po obejrzeniu "Królestwa..." nie wyobrażam sobie następnej części. Ostatnie ujęcie było jak dla mnie zakończeniem przygód Jonesa i jego ustatkowaniem się na starość. I całe szczęście, że obeszło się bez sceny przekazania kapelusza Muttowi, bo chyba nie mam ochoty dożyć dnia, kiedy z serii przygód o Indiana Jonesie Juniorze zrobi się seria o kilku pokoleniach rodu Jonesów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Już nie trylogią, ale - jak niektórzy próbują nazywać - tetralogią jest opowieść o słynnym archeologu -... czytaj więcej
O czwartej części przygód najbardziej rozpoznawalnego doktora archeologii wiele opinii usłyszałem i... czytaj więcej
Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że wykreowany przez George'a Lucasa dr Henry Walton Jones Jr jest istną... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones