Recenzja filmu

Garść dynamitu (1971)
Sergio Leone
James Coburn
Rod Steiger

Prawdziwie włoski Dziki Zachód

Z racji, że fascynuję się westernem, poznałem dość dokładnie niemal wszystkie ważniejsze pozycje tej kategorii filmowej. Oczywiście, swoją uwagę niemal od początku zwróciłem w stronę antywesternu
Z racji, że fascynuję się westernem, poznałem dość dokładnie niemal wszystkie ważniejsze pozycje tej kategorii filmowej. Oczywiście, swoją uwagę niemal od początku zwróciłem w stronę antywesternu (klasyczne westerny z lat 50. w mojej ocenie są znacznie gorsze). Zapewne nie zdziwię znawców, gdy przyznam, że moimi ulubionymi reżyserami na tym polu są Sam Peckinpah i Sergio Leone. Teraz chciałbym się krótko zatrzymać na twórczości tego drugiego. Naturalnie, obejrzałem kilkakrotnie jego "dolarową trylogię", czyli "Za garść dolarów", "Za kilka dolarów więcej" i "Dobrego, złego i brzydkiego", i muszę przyznać, iż zachwyciłem się tymi filmami. Dalej było już tylko lepiej. Z trudem kupiłem jego "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" i ze zdziwieniem przyznałem, że jest jeszcze lepszy od poprzednich pozycji w twórczości tegoż reżysera. Myślałem, że już poznałem wszystkie westerny spod ręki Leone. Jednakże po pewnym czasie, dość przypadkowo dowiedziałem się, że Sergio nakręcił jeszcze jeden western - "Garść dynamitu". Dziś - znając już rzeczywiście wszystkie opowieści o Dzikim Zachodzie autorstwa tego wybitnego włoskiego twórcy - mogę z czystym sumieniem stwierdzić, iż wszystkie są niemal równie genialne. Już patrząc na ekipę filmową, możemy stwierdzić, że i tym razem Leone nie odpuścił i skompletował na planie świetną obsadę. Miłym zaskoczeniem było dla mnie zobaczenie w kolejnym obrazie Jamesa Coburna, który jest moim (obok Clinta Eastwooda) ulubionym aktorem. Partneruje mu Rod Steiger. Muszę przyznać, że para ta stworzyła jeden z najlepszych duetów aktorskich w historii kina! Co ciekawe - dziś można to przyznać - było to spotkanie dwóch laureatów Oskara. Steiger już wcześniej, bo w 1967 roku odebrał Statuetkę Akademii Filmowej za rolę w filmie "W upalną noc", natomiast Coburn pod koniec swojej kariery otrzymał Oskara za kreację w dziele "Prywatne piekło". I muszę przyznać, że ten wysoki poziom artystyczny jest od razu zauważalny. Główni bohaterowie odegrani są w sposób fenomenalny. Sprawia to, że film ogląda się z niezachwianą przyjemnością: zważając zarówno na stronę wizualną (choć sądzę, ze reżyser dostał znacznie większy budżet na wcześniejsze westerny), jak i artystyczną. Na pewno ogromnym atutem "Garści dynamitu" jest przepiękna sceneria. Tak jak w innym swoich filmach, również i w tym projekcie Leone udało się uchwycić ten niezwykły, niepowtarzalny urok spaghetti westernów. Większość akcji rozgrywa się na pustyni, część także w zatłoczonych miastach. W dziele mamy ukazane rewelacyjne krajobrazy, genialną charakteryzację, świetne kostiumy i dekorację. To wszystko składa się na obraz rewelacyjny, przynajmniej jeśli chodzi o stronę wizualną. Muszę przyznać, że Sergio pokazał po raz kolejny prawdziwy Dziki Zachód, wolny od wszelkich mitów i zmyślonych waśni. Bohaterowie przybyli do wielkiego miasteczka spodziewają się zobaczyć tam dobrobyt. Jednakże to, co zastają, nie ma nic wspólnego z ich wyobrażeniami - są światkami licznych egzekucji, morderstw niewinnych ludzi przez wojsko. I chociażby za ukazanie tej autentyczności film zasługuje na szczególną uwagę. Słyszałem głosy, że westerny spod ręki Leone są tak genialne, gdyż Leone czerpał ogromną radość z kręcenia opowieści rozgrywanych na prerii, reżyser wręcz pragnął bawić widzów swoimi artystycznymi wizjami przeszłości. Można by więc stwierdzić, iż Sergio nie traktował swoich projektów poważnie. Nic bardziej mylnego! On po prostu tak bardzo kochał Dziki Zachód, że robienie o nim obrazów przychodziło mu niespotykanie "lekko" i przyjemnie. Przykładem tej ironii twórczej włoskiego geniusza filmowego jest właśnie "Garść dynamitu". W tym westernie - podobnie zresztą jak w innych swoich projektach - Leone przewraca do góry nogami westernowy świat. Bo jak inaczej można nazwać fakt, że James Coburn, w pierwszej swojej scenie w tym filmie pojawia się wjeżdżając na… motorze. Chyba nigdy nie widziałem tego pojazdu w żadnym innym westernie! Oczywiście, owa oryginalność jest tutaj zaletą. To właśnie za tę cudowną wyobraźnię kochamy tego włoskiego magika kina! "Garść dynamitu" jest doskonałą pozycją, aby obalić panujące wśród młodzieży twierdzenie, że "western to najnudniejszy gatunek filmowy". W obrazie mamy liczne wybuchy. W końcu, nawet patrząc na tytuł dzieła, można wywnioskować, iż chodzi głównie o dynamit. Nie może być inaczej, skoro jeden z dwójki głównych bohaterów, John Mallory (genialna kreacja Jamesa Coburna) to specjalista od materiałów wybuchowych. Ten wszechobecny dynamit w połączeniu z licznymi strzelaninami i wartką akcją składa się na doskonały western, mogący zachwycić zarówno starszą jak i młodszą widownie. To jednak nie koniec czynników, sprawiających, że film ogląda się wyśmienicie. W "Garści dynamitu" możemy podziwiać "znak firmowy" Sergio Leone - zbliżenia na oczy i twarze. Rzeczywiście, w tym obrazie reżyser fantastycznie posługuje się kamerą. Warto wspomnieć początkową scenę w dyliżansie, gdzie oglądamy zbliżenia na usta bogaczy, zajadających posiłek. Naprawdę genialny pomysł na sekwencję. Wspomniane powyżej dokładne zbliżenia na twarze i oczy poszczególnych bohaterów dodają filmowi niezwykłego napięcia. To wszystko sprawia, że dzieło ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Prezentowany western wyróżnia się spośród całej masy innych pozycji tego gatunku genialnym scenariuszem. Naprawdę chyba nikt, kto obraz ogląda po raz pierwszy, nie może przewidzieć, jak doskonale i niespodziewanie akcja się potoczy. Na początku filmu poznajemy postać Juana Mirandy, meksykańskiego rabusia, który wraz z cała rodziną pragnie dokonać wielkiego napadu na bank. W pewnym momencie poznaje Johna Mallory'ego, irlandzkiego rewolucjonistę, specjalistę od dynamitu. Widz nie może przewidzieć, jak niezwykła będzie owa znajomość. Nie chcę opisywać całej fabuły, zaznaczę tylko rzecz kluczową. Otóż przedstawieni w pierwszych kilkunastu minutach dzieła bohaterowie wydają się nam zwykłymi, typowymi dla Dzikiego Zachodu przestępcami, który w życiu już nic nie osiągną. Te same postacie pod koniec "Garści dynamitu" będą już przywódcami, głównymi bohaterami… rewolucji. Na tym właśnie polega niezwykłość scenariusza filmu, która wyróżnia go spośród innych pozycji gatunku. Słyszałem wiele opinii, mówiących, że "Garść dynamitu" to najbardziej polityczny projekt w dorobku Sergio Leone. Trudno mi się z tym nie zgodzić. Prezentowany obraz nie tylko proponuje widzowi świetną rozrywkę, fantastyczne widowisko, ale także proponuje zastanowić się nad pewnymi społecznymi zjawiskami. Chyba każdy zna pojęcie: rewolucja. Znamy z historii wiele przewrotów w danym państwie, które doprowadziły do zmian. Jednakże reżyser przedstawia to trochę w inny sposób. Ukazuje, że rewolucja nie ma nic wspólnego z szlachetnością, ogromem dobra, jakim z sobą niesie. Film ten uświadamia, że tak naprawdę owy przewrót to rzeczywiście zmiany, ale okupione cierpieniem, bólem i śmiercią. Jak dowiadujemy się z obrazu, w rewolucji nie giną ludzie wykształceni, którzy ten ruch zapoczątkowali i którzy po nim przejmą władzę na danym obszarze. Tragedię rewolucji odczuwają przede wszystkim ludzie prości, którymi inteligenci posłużyli się, by przejąć rządy. I tak dzieje się w kółko - coś się nie spodoba, organizują przewrót, zmieniają władzę, a na tym cierpią głównie niewinni. Filmowy Juan Miranda staje się dosyć przypadkowo bohaterem rewolucji i ponosi straszne tego konsekwencję - giną wszyscy jego najbliżsi, a na koniec zostaje całkowicie sam. Myślę, że właśnie niezwykle ważne przesłanie czyni z tego westernu jedną z lepszych pozycji gatunku. "Garść dynamitu" nie jest typowym westernem. Akcja nie koncentruje się w jednym miejscu, jak w przypadku sporej części innych opowieści o Dzikim Zachodzie. Nie ma w dziele postaci całkowicie dobrych, szlachetnych, które broniłyby prawa. Na pewno nie jest to "cukierkowy western", zbliżony do obrazów z lat 50’, ale doskonały obraz, przenoszący widza w prawdziwe realia dawnej prerii. I choć w tej kategorii filmowej zdarzały się lepsze pozycję - cztery wcześniejsze westerny Leone są lepsze, chyba pod każdym względem, krwawe obrazy Peckinpaha również wypadają lepiej - mimo tego "Garść dynamitu" zasługuje na uwagę, gdyż jest to ostatni western Sergio i jednocześnie jeden z ostatnich ciekawych westernów w historii kina!
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones