Recenzja filmu

Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie (2016)
Gareth Edwards
Waldemar Modestowicz
Felicity Jones
Diego Luna

Przebudzenie rebelii

Disney zeszłorocznym wydaniem "Przebudzenia Mocy" prawdopodobnie zrekompensował sobie kupno Lucasfilmu za 4 mld dolarów, a do "Epizodu VIII" też wcale nie tak daleko. Dlatego też "Łotr 1" mógł
Disney zeszłorocznym wydaniem "Przebudzenia Mocy" prawdopodobnie zrekompensował sobie kupno Lucasfilmu za 4 mld dolarów, a do "Epizodu VIII" też wcale nie tak daleko. Dlatego też "Łotr 1" mógł być drogim eksperymentem, filmem odróżniającym się od tego, co prezentowała wcześniej gwiezdna saga. Zapowiadany był poważniejszy, wojenny klimat oraz brak Jedi i mieczy świetlnych. Zatrudniony został dobrze zapowiadający się reżyser "Godzilli", Gareth Edwards. Jednak doniesienia o ekstensywnych dokrętkach, oraz przeciętne materiały promocyjne dały mi sporo powodów do obaw.

Pierwsza część cyklu "Gwiezdne Wojny – historie" jest swoistym suplementem wydanej w 1977 roku "Nowej Nadziei", który praktycznie zastępuje tzw. "opening crawl" – ścianę ekspozycji widoczną na początku każdego epizodu. Pokrótce, Imperium przejmuje pełną władzę w galaktyce, dzięki świeżo oddanej do użytku Gwiazdy Śmierci, a my obserwujemy losy grupy rebeliantów starających się zdobyć plany tej broni masowego rażenia.


Tej misji podejmuje się grupa różnorodnych bohaterów- córka gwiezdnego Oppenheimera Jyn (Felicity Jones), wyjątkowo zaangażowany rebeliant Cassian (Diego Luna), imperialny dezerter Bohdi (Riz Ahmed), głęboko wierzący Chirrut (Donnie Yen) ze swoim opiekunem Blazem (Wen Jiang), oraz przeprogramowany droid K-2SO (Alan Tudyk). Ciężko wysunąć tutaj kogoś na pierwszy plan, mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym. Postacie te spełniają określone funkcje, a aktorzy nie zawodzą w swoich kreacjach. Wystarczy powiedzieć, że po seansie chciałem dowiedzieć się jeszcze więcej o praktycznie każdej z wymienionych postaci. Dużo radości przyniosła mi też rola Bena Mendelsohna jako Orson Krennic. Pasuje on idealnie do aroganckiego i przesadnie ambitnego dowódcy Gwiazdy Śmierci, którego połowa linii dialogowych to wykrzykiwanie rozkazów do podwładnych. Powraca również cyfrowo zrekonstruowany Peter Cushing (aktor nie żyje od 22 lat), aby powtórzyć rolę Gubernatora Tarkina.


Jedną z największych zalet filmu jest poszerzenie naszych wiadomości zarówno o Rebelii. Wcześniej prezentowana jedynie jako wesoła gromada bojowników o wolność, tutaj ma w swoich szeregach również najemników i morderców, ludzi przeżartych długoletnimi działaniami partyzanckimi, gotowych wykonywać niezbyt moralne rozkazy dla dobra sprawy. Przedstawienie Imperium nie uległo zmianie, nadal to źli do szpiku kości kosmiczni naziści (szczególnie ci z wysokimi rangami), ale możemy zaobserwować z bliska jak wygląda okupacja i terror zaprowadzony na jednej z planet, oraz brutalny system dowodzenia, żerujący na takich osobach jak Krennic.

Film jest też na tyle "wojenny", na ile mógł pozwolić sobie Disney. Pierwsza scena przypomina początek "Bękartów Wojny", a sceny szturmowania plaży budzą wspomnienia o "Szeregowcu Ryanie". Edwards podobnie jak w "Godzilli", znaczną większość potyczek kręci z poziomu ziemi, rzadko wykorzystując szerokie ujęcia. Ułatwia to wczucie się w sytuację bohaterów oraz pokazuje skalę olbrzymich maszyn wojennych, takich jak AT-ACT.


Oczywiście nie jest to produkt idealny. Zanim akcja na dobre się zawiąże, jesteśmy traktowani dość słabo ze sobą powiązanym zlepkiem scen, który teoretycznie ma nakreślić sytuację, oraz krótko przedstawić niektórych bohaterów, ale raczej jest męczący i niespójny (inna sprawa, że pozostałe 2 akty są już pozbawione tego problemu i rekompensują te początkowe niedogodności). Film posiada też kilka typowych hollywoodzkich utartych schematów, chociażby płaczące dziecko w środku strzelaniny, ile można? Po rezygnacji Alexandre Desplata kompozycją zajął się Michael Giacchino i biorąc pod uwagę, że podobno miał na to zaledwie miesiąc, to wyszedł z zadania obronną ręką. Skomponowane utwory może nie stanowią konkurencji dla ikonicznych motywów Williamsa, ale stanowią przyzwoite tło dla wydarzeń. Kontynuując zeszłoroczną tradycję film ma wiele momentów mających jedynie zadowolić fanów. Największym z nich jest oczywiście pojawienie się Lorda Vadera i muszę przyznać, że jest to postać wpleciona do filmu idealnie- nie za dużo eksponowana, a niesamowicie zadowalająca.

"Łotr 1" jako osobny film wypada lepiej od "Przebudzenia Mocy", ale też otwiera niezliczone możliwości na przyszłe spin-offy, które będą miały szansę opowiadać bardziej osobiste historie w przyszłości. Daje to nadzieję na przedłużenie pozytywnej passy franczyzy. A przecież o nadzieję tutaj chodzi.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nadzieja. Na niej od początku budowana była saga "Gwiezdnych Wojen". Kiedy w 1973rokuGeorge Lucaszaczął... czytaj więcej
Pochód "Gwiezdnych Wojen" przez kinowy ekran trwa. Rok temu fani nerwowo obgryzali paznokcie przed... czytaj więcej
Mimo ogromnego sukcesu kasowego "Przebudzenie Mocy" rozczarowało wielu widzów niemal całkowitym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones