Recenzja filmu

Wszystko o mojej matce (1999)
Pedro Almodóvar
Cecilia Roth
Marisa Paredes

Przedziwny specjalista ds. teodycei

To zastanawiające uczucie, gdy nagle odkrywa się związek, połączenie, symetrię. Naprawdę zachwycające zaś, gdy odnajduje się w chaosie świata strukturę, porządek, dwa pasujące do siebie elementy
To zastanawiające uczucie, gdy nagle odkrywa się związek, połączenie, symetrię. Naprawdę zachwycające zaś, gdy odnajduje się w chaosie świata strukturę, porządek, dwa pasujące do siebie elementy dawno zagubionej układanki. Pedro Almodóvar nakręcił ten film podobno w hołdzie dla swej matki - i dla wszystkich matek tego świata. No proszę, a gdy oglądamy "Wszystko...", jedyny hołd, jaki przychodzi nam najpierw do głowy, to hołd dla inności. Zdaje się, że to film na cześć homoseksualizmu, transwestytów, narkomanów. Świat tego obrazu to miejsce, w którym zatarły się granice między tym, co kobiece i tym, co męskie; między świętością i plugastwem. W tym obrazie Almodóvar jak nigdy wcześniej przedstawił ludzi zatraconych w pogoni za nieuchwytnym - i przez to nieuchwytne zniszczonych. To świat dziwek i pedałów, świat, w którym zakonnica zachodzi w ciążę z transwestytą, świat narkomanów chorych z miłości, pulsujący seksem i kolorami (jak zwykle u Pedra) dramat ludzkich uczuć. Dramat kobiet próbujących odnaleźć się w swych pokrzywionych rolach. I nagle, w tym zakręconym i nieszczęśliwym świecie pojawia się kobieta o roli według Pedra podstawowej, najgłębszej, oczyszczającej - matka. Matka zawsze była u Almodóvara istotą w pewien sposób nobilitowaną (zwróćmy uwagę na zakończenie "Kobiet na skraju załamania nerwowego"). Tu jednak Pedro poszedł dalej - i ta zwykła, ciepła kobieta jest również głęboko nieszczęśliwa, w sposób archetypowy nieutulona w żalu; istota płci żeńskiej, która straciła dorastającego syna. W świecie kłótni, w świecie nieznanych nam dramatów identyfikacji nagle pojawia się zwykła kobieta z autentyczną, bezgraniczną zdawałoby się rozpaczą. I co robi? Czy również, tak jak pozostali bohaterowie, zatraca się w rozpasaniu? Nie. Główna bohaterka zaczyna czynić dobro. W sposób podobny niemal do tego, jak robiła to słodka Amelia z filmu Jeuneta - tu kogoś przygarnie, tu kogoś wspomoże pieniędzmi, dobrym słowem, nikomu nie odmówi pomocy, nikogo nie skrzywdzi. Anioł? Być może. Ale anioł rozpaczy, anioł, który próbuje zrozumieć, dlaczego. Dlaczego TO się stało. Anioł, który swą rozpaczą dodaje ostatni kolor do emocjonalnych puzzli, z jakich złożony jest ten film. Nie ostatni. Jest jeszcze nadzieja. Bo zrozumienie przychodzi. W jednej z chrześcijańskich koncepcji teodycei, czyli w próbie wyjaśnienia znaczenia zła w świecie mówi się o "ukrytej harmonii", o tym, że często działania nasze i innych ludzi, które nazywamy złem mają nieznane nam, głębsze znaczenie, które znane jest tylko Bogu. Tak właśnie jest ze złem, z nieszczęściem, z rozpaczą. Almodóvar nigdy o Bogu nie mówi, w Boga nie wierzy, wiarę stracił w dzieciństwie, ale w tym filmie jak w żadnym innym pokazał, że nawet w obliczu niezrozumiałego zła trzeba czynić dobro. Że nawet jeśli nie rozumiemy bądź nie utożsamiamy się z zatarciem granic - musimy po prostu czynić dobro. Bo takie dobro ma ukrytą harmonię, nawet jeśli pcha do niego wielkie zło i wielka rozpacz. I mówi nam to Pedro Almodóvar? "Enfent terrible" dzisiejszego kina? Twórca wyklęty przez Kościół w swej rodzinnej, konserwatywnej Hiszpanii? Zaprawdę, zadziwiające są takie połączenia... Ale dobrze, że są.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
André Brenton określił sztukę meksykańskiej malarki Fridy Kahlo jako "wstążkę wokół bomby". Owe... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones