Recenzja wyd. DVD filmu

Test na miłość (2017)
Brian Crano
Rebecca Hall
Dan Stevens

Razem czy osobno?

Wielu produkcjom nieudolnie przylepiona zostaje łatka kina "artystycznego", co w zamierzeniu z automatu ma uchronić dany film przed ogniem krytyki (...). Na szczęście wbrew moim obawom,
Seans z filmami niezależnymi jest niczym manewrowanie na nieoznaczonym polu minowym. Często zdarza się bowiem, iż ciekawie wyglądający tytuł okazuje się być niczym więcej jak pretensjonalnym bzdetem będącym ucieleśnieniem wybujałych ambicji reżysera. Wielu pozycjom nieudolnie przylepiona zostaje łatka kina "artystycznego", co w zamierzeniu z automatu ma uchronić dany film przed ogniem krytyki. Łatwiej wszak skwitować wszelkie zarzuty odnośnie obrazu zdawkowym "nie zrozumieliście przekazu" miast ów przekaz klarownie wyjaśnić. Na szczęście wbrew moim obawom, autonomiczny projekt Pana Briana Crano nie przynależy do wspomnianej wyżej niechlubnej odnogi X muzy. Owszem, "Test na miłość" to film skromny i kameralny, tym niemniej oparty na świetnych kreacjach aktorskich, dobrze rozpisanych dialogach i ciekawej, życiowej historii.




Will (Dan Stevens) i Anna (Rebecca Hall) znają się jak łyse konie. Para jest razem od wielu lat, do tego żadne z nich nie miało nigdy innych poważnych partnerów życiowych poza sobą. Wydawałoby się zatem, iż bajkowa idylla będzie trwać wiecznie.  Zakochani snują dalekosiężne plany o budowie domu, gromadce dzieci i wspólnej starości… do czasu pewnej pechowej kolacji. Podczas spotkania w restauracji, najlepszy kumpel Reece (Morgan Spector) w ironiczny sposób żartuje sobie z wierności dochowanej przez Willa i Annę. Jak stwierdza mężczyzna, przed stanięciem na ślubnym kobiercu warto współżyć z innymi partnerami, gdyż życie ma się tylko jedno. Pozornie niewinny żart pozostawia głęboki ślad u szczęśliwej pary. Koniec końców, zakochani decydują się dać sobie wolną rękę w relacjach damsko-męskich. Jak się jednak okaże, nawet kontrolowany skok w bok może mieć daleko idące konsekwencje dla przyszłości stabilnego dotychczas związku…




Przed włączeniem "Testu na miłość" obawiałem się, iż recenzowany tytuł będzie niczym więcej jak ciężkostrawnym filmem zrobionym w toporny sposób przez ekscentrycznego twórcę. Ku mojemu zdziwieniu, pomimo surowego stylu zaserwowanego przez reżysera, opisywany obraz ogląda się z rosnącym zaciekawieniem. Duża w tym zasługa Pana Briana Crano, który umiejętnie podał niełatwy temat w dość przystępnej formie. Nie jest to w żadnym wypadku casus "Kolacji" z Richardem Gerem, w której przeintelektualizowane kwestie często wybijały widza z rytmu powoli snutej opowieści. Owszem, "Test na miłość" także cechuje się nieśpieszną narracją, brakiem jakichkolwiek fajerwerków montażowych oraz intymnym klimatem historii. W tym przypadku jednak fabuła została ukazana "po bożemu" bez zbędnych retrospekcji czy sztucznych wymian zdań. Co ważne, bohaterowie filmu mówią jak przeciętni ludzie, nie zaś jak protagoniści żywcem wyjęci z kart opasłej książki.




Dzieło Pana Crano jest o tyle intrygujące, że realistyczna historia przemawia do odbiorcy mimo łatwego do przewidzenia zakończenia. Swoista gra między Willem i Anną, którzy wchodzą w niezobowiązujące relacje z przypadkowymi osobami, jest niczym próba odegrania się na partnerze za pozazwiązkowe romanse. Równie frapująco wypada poboczny wątek homoseksualnej pary, Reece’a i Hale’a. Obaj panowie, pomimo służenia dobrymi radami dwójce głównych bohaterów, sami borykają się z równie bolesnymi problemami w życiu codziennym. Scenarzysta umiejętnie balansuje między wspomnianymi odnogami skryptu, równomiernie rozkładając akcenty fabularne na każdą z kluczowych postaci.




Intymna, niemalże dokumentalna atmosfera produkcji podkreślana jest też przez realistycznie ukazane sceny pożycia. W przeciwieństwie do hollywoodzkich hitów, dwoje kochanków z rzadka osiąga punkt kulminacyjny w tym samym momencie. Z kolei po niezbyt długim stosunku para zaczyna oglądać telewizor zamiast tulić się czule do nadejścia świtu jak to ma miejsce w romantycznych przebojach wielkiego ekranu. Nie oznacza to, że zbliżeniom brakuje piękna, jeno jest ono niejako ukryte między wierszami… zupełnie jak w życiu.




Projekty rozpisane na znikomą liczbę aktorów to ryzykowne przedsięwzięcie. Obsada musi udźwignąć na swoich barkach ciężar całego scenariusza, dając z siebie wszystko przed kamerą. Na szczęście decyzje castingowe w przypadku "Testu na miłość" to strzały bez pudła. Dan Stevens świetnie odnalazł się w roli poczciwego gościa o gołębim sercu, który co rusz określany jest przez partnerki jako "idealny". Aczkolwiek nie bez kozery mawia się po angielsku, iż "mili faceci kończą ostatni", co w tym przypadku ma dwojakie znaczenie. Bardzo dobry występ zalicza również Rebecca Hall, która dobitnie oddaje sprzeczne emocje targające uczuciową Anną. Stonowana gra aktorska idealnie wkomponowuje się w pozbawioną blichtru narrację, potwierdzając, że "mniej znaczy lepiej". Jak wiadomo, mimika potrafi wyrazić więcej niż słowa, co wyraźnie udowadnia scena pierwszego zbliżenia z pewnym muzykiem. Mam też dobrą wiadomość dla wiernych fanów Giny Gershon.  Dosyć rozpoznawalna aktorka, mimo 56-u lat w dowodzie, prezentuje się na ekranie naprawdę zjawiskowo. Nie dziwota, iż któryś z bohaterów ma do owej Pani niekłamaną słabość, gdyż urody Pani Gershon pozazdrościłaby niejedna młodsza kobieta.




Ogólnie rzecz biorąc muszę przyznać, iż pozycja "Test na miłość" sprawiła mi całkiem sympatyczną niespodziankę. Nieliczne opinie figurujące na stronie poświęconej tytułowi raczej nie zachęcają do zaznajomienia się z opisywanym dziełem. Mimo wszystko przed seansem z obrazem Pana Crano wypadałoby wpierw wziąć poprawkę na to, iż mamy do czynienia z małym filmem zrealizowanym niemalże w koleżeńskiej atmosferze przez grupę przyjaciół. Jak głoszą ciekawostki, zarówno reżyser jak i obsada produkcji znają się nie od dziś, co z kolei ułatwiło im sfinalizowanie projektu. Projektu poruszającego ciekawe problemy życiowe, którym stawić czoło muszą wszystkie małżeństwa ze stażem. Czy drobna zdrada faktycznie może zburzyć wieloletni związek oparty na, wydawałoby się, solidnych fundamentach? Na to pytanie odpowiedź w sprawny sposób sugeruje "Test na miłość". Mały, skromny, lecz intrygujący, film.

Ogółem: 7=/10

W telegraficznym skrócie: ze wszech miar kameralne kino obyczajowe, ze wszelkimi tego gatunku zaletami i przywarami; intymny klimat budowany przez surowe ujęcia i realistyczne dialogi; ludzcy bohaterowie z ludzkimi problemami, którzy nie mówią Szekspirem w codziennych konwersacjach; świetnie dobrani aktorzy wywiązali się z zadania koncertowo; czasem warto odpocząć od przepełnionego efektami specjalnymi mainstreamu, załączając sobie taką pozycję jak "Test na miłość".
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones