Recenzja filmu

Druhny (2011)
Paul Feig
Kristen Wiig
Maya Rudolph

Rynsztokowo, lecz z klasą

Paradoks? Być może, ale nie zaprzeczy mu nikt, kto miał okazję obejrzeć tę najnowszą hollywoodzką komedię romantyczno-kumpelską. To sprytne połączenie gatunkowe wyrosło z panującej ostatnio mody
Paradoks? Być może, ale nie zaprzeczy mu nikt, kto miał okazję obejrzeć tę najnowszą hollywoodzką komedię romantyczno-kumpelską. To sprytne połączenie gatunkowe wyrosło z panującej ostatnio mody wywołanej szałem na "Kac Vegas" i trzeba przyznać, wyszło reżyserowi (Paul Feig) wyjątkowo zgrabnie. Być może pomogło mu spore doświadczenie serialowe ("Biuro", "Siostra Jackie", "Trawka"), które nadało filmowi lekkość i świeżość? A może to sprawny, dowcipny scenariusz? Fakt faktem, "Druhny" jakimś dziwnym trafem okazały się fenomenem sezonu, a wyniki box-officowe wróżą rychłe powstanie części drugiej. Co wcale nie byłoby złym pomysłem, kandydatek na przyszłą pannę młodą zostało bowiem całkiem sporo.

Mówiąc krótko, przez dwie godziny seansu mamy do czynienia z perypetiami przedślubnymi, tym razem - kobiecymi. Annie (Wiig) nie wiedzie się najlepiej (praca, życie uczuciowe), za to jej najlepsza przyjaciółka (Rudolph) niespodziewanie zaręcza się z chłopakiem i organizuje wesele, mianując ją główną druhną. Zaraz przychodzi jej także spotkać pozostałe towarzyszki panny młodej, a te reprezentują prawdziwy wachlarz charakterów. To właśnie te wyraziste, pociągnięte grubą kreską osobowości tytułowych bohaterek są największym plusem filmu. Jakimś cudem twórcom udało się sprawić, że ich onelinery i najróżniejszej natury wpadki rzeczywiście wywołują u nas śmiech, a nie sceptyczne politowanie. Na pokłony zasługuje Kristen Wiig, która okazała się tak dobrą aktorką, jak scenopisarką. Od komedii, tak jak przysłało, bije optymizm i humor, ale nie bano się wpuścić do niej odświeżającego ducha satyry społecznej. Nieśmiałego, ale zawsze. Każda kobieca postać symbolizuje inną postawę życiową: jest znudzona matka, nieco naiwna kobieta niedawno poślubiona, piękność, której zazdroszczą wszyscy, niedająca sobą pomiatać twardzielka, no i nietaktowna "nieudacznica". 

Humor przeważający w "Druhnach" to ten leżący na najniższej półce szafki ze smakiem. Jest więc wulgarnie, rynsztokowo, nieelegancko. Ale przychodzą także momenty ironii, żartów sytuacyjnych i inteligentnych, ciętych dialogów. Dla każdego coś dobrego, nie grozi więc zniesmaczenie tym, którzy od podobnych komedii zazwyczaj stronią.

Aktorzy w swoich kreacjach natomiast wypadli bardzo przekonująco - role zostały im dobrane perfekcyjnie. Podobnie jak żeńska część obsady, Jon Hamm jako playboy oraz rozbrajający, brytyjski Chris O'Dowd jako jego przeciwwaga stworzyli świetne role męskie. Na pochwałę zasługują też te drobnostki wpisane w życie codzienne bohaterek, jak np. upadek cukierni. Bo kiedy ostatnio mieliśmy do czynienia z podobnym biznesem? Takie szczegóły sprawiają, że postaci stają się wiarygodne i rzeczywiste. Zresztą, całkiem odważnie potraktowano także ich wygląd (Wiig, Rudolph, McCarthy), który daleki jest od efektów hollywoodzkiej tendencji do pokazywania nam "normalnych" ludzi z kilogramami tapety na twarzach wygładzonych do granic możliwości przez grafików i chirurgów plastycznych.

Podsumowując, "Druhny" z pewnością wielu zaskoczą. Ani plakat, ani fabuła nie zwiastuje bowiem niczego dobrego. Okazuje się jednak, że Hollywood może jeszcze wyprodukować lekką, a jednocześnie wciąż niegłupią, dobrze napisaną i zagraną komedię, która zadowoli nie tylko widzów łykających każdego gniota z tabloidową obsadą. Całkiem możliwe, że także ci bardziej wybredni kinomaniacy znajdą w tym filmie całkiem przyjemną rozrywkę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od momentu światowego sukcesu "Kac Vegas" kwestią czasu było powstanie jego żeńskiej wersji. Wszystko, co... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones