Recenzja wyd. DVD filmu

Młot na czarownice (1969)
Otakar Vávra
Vladimír Šmeral
Elo Romančík

Sługa Boży

"Malleus Maleficarum" to spisana przez inkwizytora Heinricha Kramera, makabryczna księga stanowiąca podręcznik średniowiecznych łowców czarownic. Jej rozpowszechnianie rozpoczęto jeszcze w XV
"Malleus Maleficarum" to spisana przez inkwizytora Heinricha Kramera, makabryczna księga stanowiąca podręcznik średniowiecznych łowców czarownic. Jej rozpowszechnianie rozpoczęto jeszcze w XV wieku i doczekała się licznych przekładów (nawet w Polsce w 1614 roku). Ten tekst stał się dla Otakara Vávra ramą łączącą pokazane przez niego wydarzenia, a także idealnym tytułem do filmu upamiętniającego okrutne procesy, do jakich doprowadził sadystyczny inkwizytor Boblig w latach 1678-1695. Reżyser, wspierając się prawdziwą historią oraz powieścią Václava Kaplickiego, rozlicza się z przeszłością narodu czeskiego. Tworzy przy tym dzieło, będące przeciwwagą do modnego w Europie na przełomie lat 60. i 70., kina eksploatacji opisującego krwawe działania inkwizycji. W opozycji względem "Pogromcy czarownic" i "Znaku diabła", "Młot na czarownice" nie skupia się na eksponowaniu przemocy, mając dużo większe aspiracje.

Cała historia rozpoczyna się w podczas niedzielnej mszy w mieście Šumperk. Jedna z parafianek dopuszcza się bluźnierstwa, wypluwając otrzymaną podczas komunii hostię. Jak się później tłumaczy, została opłacona przez swoją sąsiadkę, według której opłatek mógłby uleczyć jej chorą krowę. Dziekan Lautner (Elo Romančík) uznaje ten wyczyn za zwykły zabobon. Jednak radni miasta podejrzewają, iż zamieszane w sprawę kobiety mogą zajmować się magicznymi praktykami. Posyłają więc po mieszkającego w okolicy, emerytowanego inkwizytora Bobliga (Vladimír Šmeral). Wkrótce w Šumperku zaczynają płonąć stosy...

"Młot na czarownice" jest odważnym jak na swe czasy filmem. Twórca nie boi się przytaczać na głos niedorzecznych wymysłów inkwizycji, pokazywać absurdu sądów nad czarownicami oraz dręczyć widza scenami tortur. Jednak jak już wspomniałem, nie o wywołanie skandalu tu chodzi. Dlatego reżyser za główny składnik swojego obrazu obiera dialogi. Film zdaje się dzielić bohaterów na przeciwników i zwolenników Bobliga, nieustannie prowokując ich do dyskusji. Przedstawiający swoje racje dziekan Lautner jest sługą Kościoła, ale wbrew podejściu swoich oponentów nie odrzuca racjonalnego myślenia oraz wiedzy wyniesionej z ksiąg. Niejednokrotnie forsuje argumenty inkwizytora, siejąc wątpliwości w jego szeregach. Niestety świat, w jakim przyszło mu żyć, opiera się na znajomościach, a tych główny bohater nie ma. Dobro może wygrać jedynie w oczach widza. Jeśli nawet dialog z Bobligiem jest jak rzucanie grochem o ścianę, to słowa trafiają do naszych uszu, poszerzając naszą skarbnicę wartościowych cytatów, których tutaj jest mnóstwo.

Szaleństwo montażowe, jakie cechowało czeskie kino lat 60., ustępuje tu miejsca wyważonym długim ujęciom. Reżyser nie rezygnuje zupełnie z nagłych cięć, ale robi je rzadziej niż choćby Juraj Herz w "Palaczu zwłok". Służy to zwłaszcza scenom procesów czarownic. Żeby uchwycić ich absurd, jako widzowie musimy razem z oskarżonymi przebrnąć przez szereg bezsensownych pytań. Obiektyw kamery skupia się wtedy na twarzach rzekomych "sług szatana". Wraz z kolejnymi minutami, ofiary zdają się być coraz bardziej zdezorientowane, a w końcu pogodzone ze swoim losem i zupełnie obojętne. Jeden z przyjaciół Lautnera powiedział, że więzienie jest w stanie zrobić z człowiekiem wszystko, a później przestaje on być sobą. Tak samo Boblig obdziera swe ofiary z godności, by na końcu pozbawić je również tożsamości. Idą one na stos, będąc dla mieszkańców miasta jedynie diabelskimi pomiotami, a dla samych siebie - nikim. Finałem procesu jest bowiem przyznanie do bycia kimś, kim się nie jest.

Film Otakara Vávra to kamień milowy czeskiej kinematografii. Reżyser wygrywa niemal na każdym polu, nadając realistycznej opowieści cech symbolicznych, a między między wierszami scenariusza nawiązując do Nowego Testamentu. Wielowarstwowość "Młota na czarownice" sprawia, iż powinna zaznajomić się z nim znacznie większa liczba widzów. Może kiedyś słynące z wznowień Vivarto pokusi się o wprowadzenie go na polskie ekrany. To byłaby znakomita wiadomość.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ramy czasowe wpisują obraz Vávry w dorobek schyłkowego okresu czeskiej Nowej Fali. Jak przystało na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones