Recenzja filmu

Skrzypek na dachu (1971)
Norman Jewison
Topol
Norma Crane

Samo życie

Właściwie nie powinienem recenzować tego filmu. To tak, jakby policjant tropił swego dobrego przyjaciela, jakby sędzia miał wydać wyrok na kogoś z rodziny, jakby przed komisją śledczą postawić
Właściwie nie powinienem recenzować tego filmu. To tak, jakby policjant tropił swego dobrego przyjaciela, jakby sędzia miał wydać wyrok na kogoś z rodziny, jakby przed komisją śledczą postawić żonę przewodniczącego komisji... Tak, chyba zbyt osobiście traktuję ten film... A czemu? Co my tu mamy? Żydowską historię, dziejącą się na początku XX wieku przypowieść o losie Narodu Wybranego. Mleczarz Tewje (fenomenalny Topol) żyje wraz z żoną i pięcioma córkami (trzema dorosłymi i dwiema młodszymi) w małej wiosecze Anatewka, w carskiej Rosji. Zmaga się codziennym życiem żydowskiego biedaka, musi też przede wszystkim, oprócz pracy, uporać się z niesfornymi córkami, które wcale nie chcą wziąć sobie za mężów panów, którzy się ojcu podobają. A wszystko to odbywa się na tle refleksji nad rolą tradycji w życiu człowieka, tęsknotą za nieuchwytnym dobrobytem ("Gdybym był bogaty...") i... no właśnie, na tle przepięknych piosenek i scen tanecznych, z tańcem z butelką na czele (a raczej na głowie). Cóż, oglądając ten film, mimo całego zachwytu, jaki we mnie wzbudził, miałem jednak wrażenie fikcji, która u jego podstaw stała - wszystko jest tu wszak bardzo pogodne, wszyscy się godzą, pogrom w filmie polega tylko na przewracaniu stołów na weselu... Nie tak to wyglądało, nie tak... Ale potem dowiedziałem się trochę o swojej rodzinie. O tym, jak to moja prababcia, najmłodsza i najukochańsza córka dostojnego Żyda z Mławy, szykującego się do objęcia funkcji rabina - uciekła od rodziny z przystojnym gojem, moim pradziadkiem. Jak to jej ojciec, pohańbiony tym faktem, pozbawiony szans na objęcie rabinatu - córkę przeklął. Jak to nie można było w domu nawet jej imienia wymówić, jak to prapradziad krzyczał, że nie ma córki. I jak wybaczył jej - dopiero leżąc na łożu śmierci, przywołując córkę i nakazując jej zmawiać za siebie kadisz - modlitwę za umierających, tradycyjnie zmawianą przez najstarszego syna... Jaki więc mam mieć stosunek do tego filmu, opowiadającego niemal historię mojej rodziny? I do tego w tak ładny sposób, z taką piękną muzyką? Pozostaje mi tylko skończyć tę recenzję i ruszyć w tan wraz za Żydkiem przygrywającym mi na skrzypeczkach - tak jak przygrywał zapewne twórcom tego obrazu, jak przygrywał memu prapradziadowi wybaczającemu niesfornej córce i jak przygrywa nadal całemu temu dziwnemu, pięknemu narodowi, w jego drodze do Ziemi Obiecanej.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?