Recenzja gry

Guild Wars 2 (2012)
Nolan North
April Stewart

Samotność w Tyrii

"Guild Wars 2" jest w tej chwili najlepiej skonstruowanym MMO od czasów, gdy Richard Garriott pokazał światu Ultima Online.
ArenaNET i NCsoft długo kazali sobie czekać na sequel "Guild Wars". Siedem lat - tyle dzieli pierwszą część tego niecodziennego MMORPG od drugiej odsłony, która właśnie miała swoją premierę.

Powiada się, że miarą zainteresowania danym produktem jest brak tej rzeczy na półkach w momencie wydania. Podobnie stało się z "Guild Wars 2". W momencie premiery niemal niemożliwe było dostanie się na serwer, założenie postaci czy pogranie. Mimo szumnych zapowiedzi, twórcy chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, ilu klientów naraz postanowi szturmować serwery gry. Nawet kilka tygodni po premierze zdarza się czkawka, zwłaszcza jeśli chodzi o dość niefortunnie skonstruowany trading post. Nie zmienia to jednak jednego, bardzo ważnego faktu - "Guild Wars 2" jest w tej chwili najlepiej skonstruowanym MMO od czasów, gdy Richard Garriott pokazał światu "Ultima Online". Nie ma w tym stwierdzeniu zbyt wiele przesady, o czym zaraz się przekonacie.



W przypadku tak ogromnej produkcji wyodrębnienie najważniejszych zmian to nie lada zadanie. Pierwszym trzęsieniem ziemi jest system questów, a raczej jego dalekie potomstwo, obrazowane przez zadania obszarowe. O czym mowa? Otóż, o ile linia fabularna zaczyna się od rozmów z odpowiednimi osobami, to zadania poboczne są skonstruowane w bardzo ciekawy i nowatorski sposób. Na mapie świata w każdym regionie mamy bowiem serca, które obrazują ludzi w potrzebie. Udajemy się w tamte okolice i automatycznie pojawia się zestaw zadań, np. pomoc przy zabijaniu centaurów, naprawianie barykad, albo niszczenie pułapek. Wszystkie te cele dostajemy jednocześnie i to od nas zależy, czy biegamy za wrogami, czy też po cichu niszczymy rozsiane po mapie pułapki. Ukończenie każdego takiego "serduszka" owocuje sympatią zleceniodawcy oraz nowymi przedmiotami, które możemy u niego zakupić. Walutą w takim przypadku jest karma ("zwykłe" graty kupujemy naturalnie za złoto).

Samo wypełnianie misji "serduszkowych" ma także realne przełożenie na aktywność typowo zbieracką. Każdy region gry składa się z kilkunastu serduszek, kilku wyzwań oraz ukrytych punktów widokowych. Gdy odblokujemy wszystkie te rzeczy, w ramach nagrody dostajemy np. specjalne żetony do wykuwania broni, sporo złota czy unikalne przedmioty. Warto więc pobiegać po mapie dla samych widoczków.



Kolejną, genialną wręcz sprawą są tzw. zdarzenia (ang. event). Jest to najbardziej naturalna forma akcydentalnych misji, jaką widziałem w sieciówkach. Wygląda to tak, że podczas wędrówki w prawym górnym rogu pojawia się informacja, że np. ktoś walczy ze smokiem czy właśnie trzeba powstrzymać wściekłego byka, który dewastuje pola. Na mapie natychmiast pojawiają się znaczniki dotyczące danego zdarzenia. Jeśli tylko mamy ochotę, możemy pomóc danej sprawie. Cudowne w mechanice tego procesu jest to, że nie jesteśmy zmuszeni do zakładania party, czyli drużyny. Unikamy dzięki temu typowej dla MMO niezręczności, gdy gracze zbierają się do misji na zasadzie akcydensów, ale by wykonać jakieś zadanie, trzeba - aż prosi się to o porównanie z małżeństwem - sformalizować wspólne questowanie i założyć drużynę. "Guild Wars 2" oferuje znacznie bardziej płynne formy socjalizacji. Po prostu podchodzimy do grupy ludzi, która właśnie leje owego smoka, pomagamy, a po ubiciu poczwary każdy rozchodzi się w swoją stronę. Wskrzeszeni gracze dziękują swoim medykom, zaś życie w Tyrii toczy się dalej. Możemy z kimś zagadać, możemy stworzyć drużynę, by wspólnie lać potwory, ale w żaden sposób nie jest to, jak w przypadku innych sieciówek, obligatoryjne.

Ale ale, kim będziemy zdobywać chwałę, złoto i stertę dwuręcznych mieczy? Akcja "Guild Wars 2" dzieje się 250 lat po wydarzeniach z pierwszej części. Znane z pierwowzoru rasy neutralne, bądź wrogie są teraz grywalnymi stworzeniami. I tak, poza ludźmi do wyboru są wikingopodobni Nornowie czy znani z pierwszej części antagoniści - kotopodobni Charr. Do tego dochodzą dość pocieszni Asura, którzy także pokazali się w poprzednim "Guild Wars" jako postacie poboczne. Na koniec zostają Sylvari, rasa zupełnie nowa, której najbliżej do posttolkienowskich elfów zmiksowanych z driadami.



Oprócz rasy musimy wybrać także profesję - tych jest osiem i, podobnie jak w pierwszym "Guild Wars", są znacznie ciekawsze niż klasyczny podział na tanka, DPSa i healera. Prawda jest taka, że każda z profesji oferuje kilka stylów gry, determinowanych przez używany w danej chwili sprzęt, odpowiednie rozłożenie punktów umiejętności (skill points) oraz cech (trait points). Wiadomo, że prędzej czy później wyłaniają się tzw. buildy, czyli odpowiednio skonstruowane postaci, ale rozrzut jest naprawdę spory. Nekromanta, który leczy drużynę? Nie ma sprawy. Złodziej w roli dystansowca? Ależ proszę bardzo. Nawet klasyczny wojownik czy obrońca to bohaterowie z wieloma funkcjami. Przez taki rozrzut "Guild Wars 2" sprytnie unika prymitywnego szufladkowania - jak mag to na pewno "nuke", jak zabójca - tylko DPS.

Wybór rasy determinuje także startową lokację i naszą osobistą historię. Nie ma co ukrywać, MMO nigdy nie prezentowały zbyt porywających linii fabularnych. Zawsze chodziło raczej o wtopienie się w ogromny świat. Tak jest i w przypadku "Guild Wars 2", ale twórcy mimo wszystko puszczają oczko do samotników. Przy tworzeniu bohatera bowiem musimy dokonać kilku wyborów, np. do jakiego uczęszczaliśmy uniwersytetu czy co robiliśmy na ostatniej popijawie. Wbrew pozorom te kliknięcia mają ogromne znaczenie w toku dalszej gry! Nasza osobista historia jest modyfikowana w zależności od tego, co wybraliśmy podczas kreacji postaci. Ba, mało tego! Zdarzy się i tak, że będziemy musieli wybrać między pospieszeniem na odsiecz kumplowi z dzieciństwa a ratunkiem całej grupy ludzi. Ta druga opcja oczywiście skutkuje śmiercią naszego przyjaciela, co zmienia kształt opowieści.



Po tym zalewie pochwał pojawia się naturalne pytanie. Czy jest coś, na co można pomarudzić? O tak. "Guild Wars 2" promuje samotność. W zasadzie, podobnie jak w pierwszej odsłonie, możemy niemal cały czas grać w pojedynkę. Nie potrzebujemy drużyny, gildii i tak dalej. Samotne PVE nie jest mordęgą, a niezwykle barwną wędrówką w tętniącym życiem świecie. Gorzej, jeśli zachce nam się wejść w typowe dla MMO interakcje. Zdziwienie dopada przy trading post, czyli bazarze. To tam wystawiamy nasze zbędne graty czy kupujemy materiały do stworzenia własnych przedmiotów. A raczej - kupowalibyśmy, gdyby trading post nie był wspólny dla wszystkich serwerów. Przez pierwsze dwa tygodnie gry w praktyce oznaczało to jedną rzecz - niemożność obsługi tylu ludzi naraz. Sama idea ogólnej ekonomii jest fajna, ale niestety wykonanie technologicznie zawiodło. Trading post ustawicznie się wieszał, nie można było kupić sprzętu, a ciężko zarobione złoto niejednokrotnie przepadało w wirtualnej otchłani. Obecnie sytuacja jest znacznie lepsza, ale i teraz zdarza się, że wysypie się model kupowania. Dlaczego? Bo miliony ludzi naraz kupują i sprzedają dane przedmioty.

To samo dotyczy PVP jako takiego. Walki World VS World VS World, czy ośmioosobowe potyczki i kolejkowanie do nich graczy bywa koszmarem. Problem zawiera się w pozornie genialnym mechanizmie zwanym "overflow". Otóż, gdy nasz natywny serwer jest przepełniony, udajemy się do rzeczonego "overflow", czyli agregatu graczy, którzy nie dostali się na swoje światy. Tam czekamy, aż gra wpuści nas na dany serwer. Oczywiście rozgrywka toczy się normalnym torem, wszystko wygląda identycznie jak w przypadku "naszego" serwera. Problem tylko w tym, że gdy prowadzimy rozgrywkę zespołową, nie jest już tak różowo. Historie o tym, że drużyna czeka w nieskończoność na jedną czy dwie osoby, nie należą do rzadkości.



Wizualia z reguły w MMO są sprawą marginalną. Ale i tu "Guild Wars 2" wybija się ponad przeciętność. Szczerze mówiąc, dotychczas w historii gier sieciowych były tylko trzy produkcje, które miały grafikę lepszą niż żenująca - były to "Guild Wars", "Age of Conan" i "AION". Teraz dołącza do nich "Guild Wars 2". Styl graficzny jest naprawdę wysmakowany, świat oddany z maksymalną pieczołowitością, a w głośnikach bądź słuchawkach przygrywa muzyka Jeremy'ego Soule'a. Co ciekawe, czasem są to tylko aranżacje znanych z pierwszej części szlagierów.

"Guild Wars 2", mimo niedoróbek na gruncie PVP, jest jednak jednym z najlepszych - jeśli nie najlepszym - MMO, w jakie grałem. Świetna rozgrywka, prawdziwa wolność w doborze sojuszników, bardzo ciekawe rozwiązania - to wszystko sprawia, że przestaję już liczyć zarwane noce. Tak na dobrą sprawę jedyne powody do narzekania znajdą gracze, których interesuje jedynie PVP. Ale samotni w Tyrii mają bardzo dobrze.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
NCsoft to południowokoreańska korporacja specjalizująca się przede wszystkim w MMO. Pod koniec roku... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones