Recenzja gry

Thief (2014)
Nicolas Cantin
Romano Orzari
Harry Standjofski

Sprana czerń

Eidos Montreal, studio znane ze świetnego „Deus Ex: Human Revolution”, wreszcie zaserwowało nam restart legendarnej już serii „Thief”. Jak wyszło? Mimo obiecujących początków – tak jak zwykle...
Eidos Montreal, studio znane ze świetnego „Deus Ex: Human Revolution”, wreszcie zaserwowało nam restart legendarnej już serii „Thief”. Jak wyszło? Mimo obiecujących początków – tak jak zwykle...



Thief”, powiedzmy to wprost, nie jest grą złą. Nie jest też słaba ani średnia, wreszcie – daleko jej do „tylko” rzetelnych gier. To naprawdę świetny kawał mięcha, jeśli idzie o estetykę świata i rozgrywkę. Problem w tym, że panowie i panie z Eidos Montreal chyba przestraszyli się dawnego Garretta i całego tego mistyczno-religijnego anturażu, jaki mu towarzyszył. Efektem tego jest jedna z najbardziej miałkich fabularnie gier, z jakimi miałem do czynienia w ostatnim czasie.

  

Pierwsze rozdziały bardzo ładnie nakręcają nas na wielkie odkrycie kart. A to tu pojawia się Basso, a to tam znowu penetrujemy stare ruiny pod Miastem... Wielbiciele „The Dark Project” już zacierają ręce na myśl o powrocie Szachraja, Pogan i całego majdanu. Kolejne rozdziały odbiegają nieco od tej myśli, ale to nic – w końcu dostajemy po twarzy epizodem, który jest przesmacznym miksem epizodu „The Cathedral” z pierwszego „Thiefa” i słynnego już sierocińca z „Deadly Shadows”. 

  

Tylko co z tego, skoro wciąż czekamy na jakieś zaskakujące rozwiązanie fabularne, na ostateczne kowadło, na dreszcz adrenaliny podobny do momentu, w którym Constantine i Viktoria z „The Dark Project” ujawniali swoje intencje. Do epizodu, w którym w „Thief: The Metal Age” Garrett napotykał starych znajomych gdzieś na rubieżach Miasta. A nic takiego nie nadchodzi. Główny wątek fabularny nowego „Thiefa” to marna historyjka o tym złym, tamtym plot twiście oraz ukrytym bracie. Trudno wyobrazić sobie grę o potencjale zmarnowanym w tak spektakularny sposób jak „Thief”. 

  

Ale być może istnieją ludzie, dla których fabuła nie ma znaczenia albo tacy, którzy nie dotknęli ani „The Dark Project”, ani „The Metal Age”. To być może dla nich jest ten „Thief”, który – jeśli pominąć warstwę fabularną – jest w gruncie rzeczy dobrą grą.

Studio Eidos Montreal udało mu się sprawnie odrestaurować to, co w zabawie w złodzieja najlepsze. Popełnili przy tym coś, na co obrażą się zapewne fanatycy, ale jest to rzecz dziś niezbędna. Mowa o wszelakich ułatwieniach. Mamy wszędobylski tryb koncentracji, dokładnie tworzące się w locie mapy (choć i tak mało czytelne), wszelakie dodatki w HUD i inne bajery. I co najlepsze – to wszystko możemy za pomocą paru kliknięć wyłączyć. Tak, by mieć do czynienia z czymś na kształt starego „Thiefa”, w którym poza kamieniem widoczności (pokazywał nam, jak dobrze jesteśmy ukryci) nie było zbyt wiele ułatwień rozgrywki. 



Mało tego. Nawet z ułatwieniami gra pokazuje nam, w jaki sposób powinniśmy przechodzić kolejne epizody z życia Garretta. Nawet na poziomie „easy” (sprawdzone tylko z tego powodu...) nasz bohater dostaje srogie baty, gdy tylko wychynie z cienia. Oczywiście są tu punkty koncentracji, które wydajemy na – między innymi – zwiększenie szans na przeżycie konfrontacji, ale mniej więcej od trzeciego rozdziału nie ma sensu wybiegać wprost na wroga.

Choć w grze mamy ten nieszczęsny główny wątek fabularny, możemy też zająć się dodatkowymi robótkami zlecanymi przez Basso czy inne postacie poboczne, choćby przezabawnego Vittorio. I co ciekawe, dodatkowe zlecenia bywają ciekawsze niż główna fabuła. Dochodzi tu też do głosu koncept żywcem wyjęty z trzeciej części serii, czyli „Deadly Shadows”. Miasto jest tu siecią względnie otwartych lokacji. Ma to swoje plusy i minusy znane doskonale amatorom trzeciego „Thiefa”. Za pierwszym i może drugim razem przechodzenie między lokacjami jest pełne uroku. Niestety, szybko wkrada się znużenie, bo trzeba załatwić tych samych strażników, przebiec tymi samymi dachami, otworzyć te same zamki... Kończy się to tak, że Garrett leci na złamanie karku przez dzielnicę, nie zważając na goniących za nim wrogów. 



Jest też coś upiornie głupiego w samej kradzieży. Garrett w dawnych „Thiefach” łakomił się na porządne kawałki złota – jak to złodziej. Tu, zamiast złotych lichtarzy i kamieni szlachetnych, nasz bohater dosłownie rozmienia się na drobne, bo bawi się w grzebanie w szufladach, by spośród starych pantalonów i sterty brudnych chusteczek wygrzebać broszkę za cztery sztuki złota, widelec za dwie oraz – szaleństwo! – figurę szachową za dychę. Kpina.



Sam bohater jest zresztą mocno dyskusyjny. Stary Garrett był typowym bohaterem hard-boiled czy, jak kto woli w świecie kina, kryminału noir. Cyniczny, bezwzględny, na bakier z zasadami, ale mimo wszystko potrafił stać się na moment ostatnim sprawiedliwym. Jego nowa wersja to po prostu złodziej, który rzuca suche teksty, ma wszystko gdzieś i od czasu do czasu stęknie na temat swojej przyjaciółki, Erin. Z dawnego czarnego szlifu została tylko sprana złodziejska pelerynka.

Technicznie „Thief” nie jest zły. Fakt, nawet nowa generacja nie ratuje już mocno wysłużonego silnika, ale produkcję Eidos Montreal ratuje dobrze sklecona wiktoriańska stylistyka. Ulice są odpowiednio mroczne i mgliste, wnętrza – zwłaszcza Moira, szpital dla obłąkanych – wykonane z odpowiednim pietyzmem. Sfera audio też nie zawodzi. Odgłosy, znowu, najlepiej zrealizowane są w szpitalu dla wariatów. Gwarantuję Wam, nie raz podskoczycie na krześle. Poza wariatkowem jest też masa innych miejscówek wyjątkowo dobrze zrealizowanych pod względem dźwiękowym. Gdy biegamy po dachach dzielnic, pod nogami trzeszczą klepki, gdy wejdziemy na szkło, rozlega się potworny zgrzyt, a nie daj Boże strącić szklany wazon ze stołu...




Czy nowy „Thief” jest wart uwagi? Tak, ale tylko jeśli lubiliście mało zobowiązujące fabularnie „Deadly Shadows” bądź jeśli nigdy nie mieliście do czynienia z serią. Wielbiciele, w tym niżej podpisany, Trickstera, Viktorii, Młotkowców, Mechanicystów oraz całej religijnej awantury, jaka stała za dwoma pierwszymi „Thiefami”, nie mają tu czego szukać. Jest sympatycznie, ale kompletnie bez polotu.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones