"Wszystko stracone", drugi film J. C. Chandora, który w 2011 roku zadebiutował "Chciwością", to historia bezimiennego żeglarza granego przez Roberta Redforda. Nasz bohater budzi się pewnego
"Wszystko stracone", drugi film J. C. Chandora, który w 2011 roku zadebiutował "Chciwością", to historia bezimiennego żeglarza granego przez Roberta Redforda. Nasz bohater budzi się pewnego dnia w uszkodzonej na skutek zderzenia z kontenerem łodzi. Od tego momentu rozpoczyna się zmaganie człowieka z naturą. Redford z godnym podziwu spokojem i przemyśleniem zabiera się za prowizoryczną naprawę swojej łodzi, jednak kapryśna natura postanawia zabawić się jego losem. Kolejne gwałtowne burze pozbawiają go łajby, skazując na dryfowanie w tratwie ratunkowej na pełnym morzu. Z tej perspektywy obraz może być postrzegany jako film instruktażowy pod tytułem "Jak w obliczu katastrofy przetrwać na morzu".
Jednak to, co najbardziej uderza w filmie Chandora, to cisza. Bohater z wyjątkiem paru przekleństw i wypowiedzianego na początku zdania nie mówi ani słowa. Zza kadru nie atakują nas myśli bohatera, dzięki czemu film nie przeradza się w nudny monodram o kruchości życia. Owa cisza potęguje tylko naszą ciekawość, nie wiemy bowiem, co bohater zapisuje w swoim dzienniku, żeglarz nie dzieli się z nami także tym, co napisał na kartce papieru, którą następnie umieścił w słoiku i wyrzucił do morza. W tej ciszy tkwi największa siła filmu Chandora. Brak w nim wydumanej refleksji nad życiem, roztrząsania o błędach i niewykorzystanych okazjach. Zamiast tego jest spokojna, rozsądna analiza sytuacji i podjęcie środków, które mają ocalić życie. Jest także piękna muzyka, nominowanego do Złotych Globów Alexa Eberta, która jest równie kojąca jak wody otaczające bohatera.
Reżyser nie przekazuje w filmie żadnych moralizatorskich refleksji, choć uparci i dociekliwi mogą zwrócić uwagę na jeden drobny szczegół, jakim jest dryfujący samotnie kontener, z którym zderza się bohater. Można się tylko zastanawiać, ile takich oceanicznych śmieci – w tym wypadku wypełnionych tanim obuwiem – pływa po morzach i oceanach i jak fatalne mogą być tego konsekwencje.
Zaskakujące jak reżyserowi udało się utrzymać niesłabnące od początku do końca filmu napięcie, związane z kolejnymi zniszczeniami łodzi i próbami podejmowanymi przez bohatera, aby ocalić życie. Nie maleje też wiara w bohatera i nadzieja na jego ocalenie, w pełni zresztą zasłużone. W filmie Chandora nie ma widowiskowości, reżyser zaledwie kilkoma scenami sprytnie podkręca akcję. Widowiskowości nie ma także w oszczędnym aktorstwie Redforda, jest tylko on – stary człowiek i morze.