Strasznie dobry czy niesamowicie przewidywalny?

11 września 2001 roku na trwałe zapisał się na kartach historii. Zdawałoby się, że to temat idealny dla filmowców, a jednak wszelkie próby przeniesienia go na ekran niekoniecznie kończyły się
11 września 2001 roku na trwałe zapisał się na kartach historii. Zdawałoby się, że to temat idealny dla filmowców, a jednak wszelkie próby przeniesienia go na ekran niekoniecznie kończyły się sukcesem. Wspomnieć wystarczy chociażby patetycznie rozdmuchany "World Trade Center" Olivera Stone'a czy banalnie wyidealizowany "Nazywam się Khan" z indyjskiej fabryki snów. Nowe światło na temat rzuca specjalista od ludzkich uczuć, Stephen Daldry, twórca takich filmów, jak "Godziny" czy "Lektor".

Leczenie traumy "tego najgorszego dnia" obejrzymy z perspektywy Oskara Schella, chłopca, który sam siebie zalicza do grupy "ponadprzeciętnie mądrych, ale nie umiejących normalnie żyć". Coś w tym rzeczywiście jest, bo Oskar to dzieciak inteligentny, oczytany i wygadany. Jednak duża wiedza niezbyt mu pomaga w życiu. Racjonalne spojrzenie na świat we wszystkim każe mu dostrzegać potencjalne niebezpieczeństwo i nawet zwykłą huśtawkę traktować jako śmiertelną pułapkę. Jedyną osobą, której młodzieniec bezgranicznie ufa i w którą wpatrzony jest niczym w obrazek, jest jego ojciec Thomas (nijaki Tom Hanks), który ginie w ataku terrorystycznym 11 września. Świat chłopca legł w gruzach, a jedyną rzeczą, jaka utrzymuje go przy życiu, jest tajemniczy klucz pozostawiony przez ojca. Oskar rozpoczyna poszukiwania z nadzieją na odnalezienie czegoś więcej niż tylko rozwiązanie zagadki ojcowskiej schedy.

Od tego momentu następuje emocjonalne katharsis rodem z Hollywood. W klimatach lekko baśniowych, pośród wielu symboli i metafor przemierzamy ulice Nowego Jorku, szukając leku na duchową pustkę. Poznajemy setki nowych osób, opowiadamy im swoją historię, w zamian oni pokazują nam cząstkę swojego życia. Z niektórymi zaprzyjaźniamy się bardziej, z innymi mniej, wszyscy jednak zostawiają jakiś ślad w naszej wędrówce ku zrozumieniu. Ot, taka wspólna grupowa terapia leczenia powrześniowej traumy. Prawda, że fajnie?

Ale żeby nie ograniczać roli innych bohaterów tylko do zamglonych i lapidarnych flashbacków, reżyser dodaje nam dwóch nowych towarzyszy. Sandra Bullock jako sztampowy przykład kochającej i oddanej matki (błagam, nigdy więcej) oraz Max von Sydow w roli tajemniczego mężczyzny - personifikacji zasady, iż najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy najmniej mówią (błagam, oby częściej). W takim oto gronie możemy spokojnie przyjąć lekcję o tym, co jest w życiu najważniejsze, że nigdy nie należy się poddawać i przestawać wierzyć. Wszystko podane jest w tonie przystępnym i przyswajalnym, lekcję więc łykniemy w sposób bezbolesny. Zupełnie jak nasi bohaterowie, z czystym sumieniem można więc spiąć całą historię klamrą "i żyli długo i szczęśliwie" i opieczętować ją znaczkiem "made in Hollywood". 

Czemu więc, skoro wszystko z pozoru jest tak banalne i infantylnie amerykańskie, nie razi tak jak razić powinno? Historia jest przewidywalna, a przesłanie niezbyt odkrywcze, a jednak rzecz ogląda się wyjątkowo dobrze. Mały Oskar, który nie rozstaje się ze swoim tamburynem jako specyficznym emocjonalnym uziemieniem, jest momentami irytujący, ale jednak budzi sympatię i współczucie. Kibicujemy mu choć i tak dobrze wiemy, jakie będzie zakończenie. I, co mnie uderzyło najbardziej, gdzieś tam w trakcie seansu dochodzi do nas, że nie mamy nic przeciwko takiemu zakończeniu.  Może trauma po największym zamachu terrorystycznym w historii jest wciąż za świeża i takie filmy są potrzebne. Reakcja Amerykanów na wieść o śmierci Osamy Bin Ladena była jednoznaczna. Tysiące nowojorczyków wyszło na ulicę świętując tak, jak gdyby Stany Zjednoczone wygrały III wojnę światową. Im ten film z pewnością się spodoba. Tym, którzy na całą sytuację potrafią spojrzeć z dystansem, niekoniecznie. Byłoby inaczej, gdyby reżyser oszczędził sobie próby napchania nas optymizmem i uszczęśliwienia na siłę. A tak, z bardzo dobrego dramatu psychologicznego zrobił się przyzwoity dramat psychologiczno-optymistyczny. Szkoda. A może nie?
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowszy film Stephena Daldry'ego to opowieść o leczeniu z traumy 11. września. Symbolem wychodzenia na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones