Recenzja filmu

Kacper i Emma szukają skarbu (2018)
Aurora Gossé
Arne Lindtner Næss
Oliver Dahl
Alba Ørbech-Nilssen

Styl zerówkowy

Dorosły oglądający "Kacpra i Emmę…" poczuje się, jakby trafił na lekcję polskiego w głębokiej podstawówce – i tak ma być. Reżyserskie środki są tu proste niczym animacja dwóch "żywych" maskotek
Nie ma chyba większego pewniaka w całej światowej kinematografii niż skandynawskie produkcje dla najmłodszych. I nawet jeśli odrobinę tu przesadzam, to chyba nie jakoś szczególnie. Jeszcze przed seansem kolejnej odsłony przygód Traktorka Florka, Lassego i Mai czy Kacpra i Emmy możemy być przecież pewni, co zobaczymy. Czeka nas kino, które wie dokładnie, czym i dla kogo jest. Kino absolutnie użytkowe i totalnie pragmatyczne. Takie, które nie płaszczy się przed dorosłym widzem, które nie celuje w annały historii X muzy i które mierzy zamiary na siły swoich docelowych małych odbiorców. Można nie cenić, ale szanować trzeba. 


Tym razem Kacper i Emma wybierają się na wakacje: lato mają spędzić nad morzem, w gościnie u dziadków dziewczynki. Na dzień dobry wita nas piosenka o tym, że "nawet latem nie zawsze świeci słońce" i to dobra zapowiedź bezpiecznej, iście letniej tonacji filmu. Jak we wszystkich odsłonach serii fabuła jest dość pretekstowa, a perypetie raczej skromne: nie ma tu ani poważnych dramatów, ani nawet wulgarnego slapsticku, jaki bywa zmorą kina dla dzieci. Jeśli ktoś już zachowa się nieładnie, czym prędzej przeprasza i wszystko wraca do normy. To taki film, w którym bohaterowie dużo do siebie nawzajem machają, życzliwie się przy tym uśmiechając. 

Intryga kręci się wokół poszukiwania skarbów: Kacper i Emma znajdują tajemniczą puszkę, której zawartość stanowi wskazówkę, jak odnaleźć coś jeszcze cenniejszego. Nie o skarby jednak tu idzie, ale o lekcję świata dla młodych widzów. Tytułowy duet jest więc sprytnie skontrastowany z dwoma innymi parami: dziadek Emmy opowiada jej o swoim przyjacielu sprzed lat, tymczasem humorzasta starsza siostra Kacpra podkochuje się w chłopcu z pobliskiego sklepiku. Dla twórców to pretekst, by opowiedzieć o zaletach prawdziwej przyjaźni oraz przestrzec przed niedolami nastoletniości. Wątek, w którym mama Kacpra opowiada dzieciom o dojrzewaniu, jakby było ono jakąś nieuleczalną chorobą, jest chyba najzabawniejszym w całym filmie. I jedynym, który zapewni choć odrobinę frajdy rodzicom. 


Takie już prawidła filmowej pracy u podstaw. Dorosły oglądający "Kacpra i Emmę…" poczuje się, jakby trafił na lekcję polskiego w głębokiej podstawówce – i tak ma być. Reżyserskie środki są tu proste niczym animacja dwóch "żywych" maskotek towarzyszących parze bohaterów (trochę w charakterze chóru greckiego, trochę komediowego przerywnika) – i takie mają być. Można docenić obyczajowe niuanse, na przykład niestereotypowy podział ról płciowych: to dziewczynka jest tu  przecież przebojowa i zawadiacka, a chłopiec – nieśmiały i strachliwy. Nie ma jednak co liczyć na jakiekolwiek odchyły od normy; czy to in plus, czy in minus. To wciąż kino stylu nie tyle zerowego, co zerówkowego. Grunt, że w swojej kategorii absolutnie spełnione. A że istnieją filmy dla dzieci, które potrafią wytrzymać tempo narzucone w dorosłej lidze? To już inna historia.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones