Ten nieudany film stanowi wymowny portret grzechów głównych hollywoodzkiej kinematografii... Zacznę jednak od najważniejszego, a może i jedynego rzeczywistego atutu "Przed egzekucją": kreacji
Ten nieudany film stanowi wymowny portret grzechów głównych hollywoodzkiej kinematografii...
Zacznę jednak od najważniejszego, a może i jedynego rzeczywistego atutu "Przed egzekucją": kreacji Seana Penna. Jeden z najznakomitszych współczesnych aktorów nader sugestywnie zaprezentował tu postać rozdartego wewnętrznie zbrodniarza, w którym kotłują się sprzeczne uczucia. Czasem mu współczujemy, częściej go potępiamy - bynajmniej nie patrzymy nań z obojętnością. Tak grają najwięksi. Kłopot natomiast mam z Susan Sarandon w roli siostry zakonnej, duchowej opiekunki skazańca. To aktorka z profesjonalnym warsztatem i emocje targające kreśloną przez nią bohaterkę potrafi ukazać w sposób wiarygodny. Jednakże przyznanie jej Oscara za tę właśnie kreację wydaje się niezbyt zasadne. Drażni bowiem w grze amerykańskiej artystki melodramatyczna sztampa, razi nadmiar taniego sentymentalizmu.
Głównym jednakże winowajcą zdaje się być Tim Robbins i jego przemożna chęć wstrząśnięcia widzem za sprawą dość ordynarnego, niestety, szantażu emocjonalnego. Ten niezły aktor, lecz zarazem nieudolny i cyniczny reżyser, z poważnego tematu winy i przebaczenia, ze sztuki zilustrowania przeżyć wewnętrznych człowieka tuż przed dokonaniem nań egzekucji, wreszcie z próby rozważań o zasadności kary śmierci (film oparty jest na kanwie bestsellerowej powieści Helen Prejean) - zrobił oto pretensjonalny kicz w manierze harlequina. Jest to wszakże harlequin dość nietuzinkowy, bowiem dama wprawdzie obdarowuje swą miłością nieszczęsnego złoczyńcę, jednak przede wszystkim pełni rolę medium w kontakcie skazańca z bożym miłosierdziem pod postacią Chrystusa. Ta dość karkołomna konstrukcja jest w stanie ująć serce tylko bezrefleksyjnie wierzącego w Boga i wydarzenia na ekranie widza. Mniemam, że pozostali obserwować będą historię jedynie z rosnącym zażenowaniem.
Gdy najwyższy wymiar kary spotkać miał bohaterów dzieł Krzysztofa Kieślowskiego ("Krótki film o zabijaniu") i Larsa Von Triera ("Tańcząc w ciemnościach") – mieliśmy do czynienia z rozdzierającymi na strzępy obrazami o niezwykle wysokim ładunku emocjonalnym. Europejscy mistrzowie kina stworzyli filmy wielce różniące się od siebie formalnie, lecz równie przeszywające siłą swej ekspresji i zarazem dalekie od niebezpiecznie czającego się ryzyka zbanalizowania tematu. Robbins, reżyserując "Przed egzekucją", wpadł niestety w tę ostatnią pułapkę...
Owszem, sympatyka amerykańskiej filmowej konfekcji powinny zachwycić egzaltowane gesty, rozczulające słowa i zakonnica ze łzami w oczach śpiewająca skazańcowi patetyczną pieśń. Taki widz zapewne również obejrzy film ze ściśniętym gardłem, pełen przejęcia i głębokiego wzruszenia. Ja zaś zwyczajnie jestem zdegustowany, bowiem utwór w rzeczywistości nie wykracza poza ramy ckliwego melodramatu, a na dodatek zupełnie pozbawiony jest prawdy wewnętrznej. Trąci fałszem na kilometr.