Recenzja filmu

Producenci (1967)
Mel Brooks
Zero Mostel
Gene Wilder

That's our Hitler!

Jaki jest przepis na zrobienie fortuny? Wystarczy wystawić bezwstydnie złą sztukę, która zaliczy natychmiastową klapę. Pieniądze od inwestorów pozyskane na poczet produkcji można po cichu
Jaki jest przepis na zrobienie fortuny? Wystarczy wystawić bezwstydnie złą sztukę, która zaliczy natychmiastową klapę. Pieniądze od inwestorów pozyskane na poczet produkcji można po cichu zdefraudować i zwiać za granicę, zanim ktokolwiek się zorientuje.

Na taki oto "szczwany plan" wpadają Max Bialystock (Zero Mostel), niewydarzony producent teatralny, i jego kompan, Leo Bloom (Gene Wilder), równie jak on niewydarzony księgowy. Wspólnymi siłami decydują się wystawić na deskach przedstawienie pod tytułem "Wiosna Hitlera" autorstwa nikomu nieznanego dramaturga niemieckiego pochodzenia. Do przedsięwzięcia werbują całą zgraję istnych oryginałów i dziwaków, wychodząc z założenia, że zapewni im to gwarantowaną klęskę. Co jednak, gdy owa ekscentryczna wizja artystyczna zaowocuje niespodziewanym sukcesem?

"Producenci" to reżyserski debiut Mela Brooksa, niestrudzonego prześmiewcy, szerszej publiczności znanego głównie za sprawą zwariowanych parodii pokroju "Kosmicznych jaj" czy "Dracula: Wampiry bez zębów". Debiut to wyjątkowo udany, kto wie, czy nie najwybitniejsze osiągnięcie tego pana w ciągu całego dorobku. Przede wszystkim, cały film to prawdziwa lawina gagów, z których zdecydowana większość jest naprawdę udana i bawi po dziś dzień. Kapitalny jest scenariusz, który spokojnie sam nadawałby się do przerobienia na sztukę i wystawiania na Broadwayu (Brooks zresztą o tym już pomyślał). Na ekranie pojawia się parada dziwacznych, często wręcz groteskowych postaci, które jednak praktycznie bez wyjątku są autentycznie zabawne. Pominąwszy oczywiste przykłady, jak para pechowych oszustów z pierwszego planu, wyliczyć należy zwłaszcza osobę nieszczęsnego "dramatopisarza" z Europy Środkowej, który odznacza się niebezpiecznie pro-nazistowskimi sympatiami. Nie mniej ekstremalnie prezentuje się wyłoniony w przypominającym cyrk castingu gwiazdor sztuki o wujku Adolfie, wyraźnie nadużywający substancji o działaniu psychoaktywnym miłośnik kwiecistego pokoju Lorenzo St. DuBois (Dick Shaw zasługuje na brawa), w skrócie, jakżeby inaczej - LSD. Jego występ z towarzyszeniem damskiego zespołu to coś, co zobaczyć po prostu trzeba.

Dużo humoru najwyższych lotów, zachwalające uroki życia w III Rzeszy, błyskawicznie wpadające w ucho piosenki ("Don't be stupid, be a smarty, come and join the Nazi party!") i wszechobecna atmosfera anarchicznej zabawy - "Producenci" to komedia na dwa kciuki w górę. Dość powiedzieć, że takiego Hitlera pokochała nawet wybredna broadwayowska publika.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones