Recenzja filmu

Piotruś Królik (2018)
Will Gluck
Anna Apostolakis-Gluzińska
Rose Byrne
Domhnall Gleeson

Twerking między grządkami

 Nie ulega wątpliwości, że slapstikowe gagi - choćby nie wiem jak wtórne - rozbawią nawet najbardziej nadąsaną dzieciarnię. I choćby za to warto dać królikom szansę. Potraktować film jak kolejną
Ile królików potrzeba, żeby zdemolować wiktoriańską posiadłość i splądrować ogród? Odpowiedź jest prosta: pięć królików plus prosiak w fioletowej marynarce, borsuk w kaszkiecie, pani jeżowa, pan żaba i kogo tam jeszcze z leśnej komuny uda wam się zrekrutować. Wieść gminna niesie, że kiedy Anglicy zobaczyli pierwszy trailer trójwymiarowo-aktorskiego "Piotrusia Królika", zawyli z oburzenia. O co to całe wycie? 



Na książkowych przygodach Petera nieprzerwanie od 1902 roku wychowują się kolejne pokolenia wyspiarzy, a ilustracje Beatrix Potter uznaje się za szczyt delikatności - zwierzęcy bohaterowie kołyszą dzieci do snu swoim akwarelowym spokojem i niewyszukaną kreską. Najnowsza adaptacja wprowadza do szacownej serii sporo nowoczesnej dynamiki, przede wszystkim ruch, slapstick i popowe wzorce estetyczne. Rzeczywiście, bywa agresywniej niż w książkach, ale też nie przesadzajmy. "Piotruś" absolutnie nie odbiega od standardów oferowanych przez podobne animacje o gadającym, ubranym w kurtki i czapki zwierzyńcu. I jest to jednocześnie największe przekleństwo filmu, bo czasami trudno pozbyć się wrażenia, że oglądamy kolejny zlepek podobnego z podobnym.



Banda królików - Piotruś, jego trzy siostry i pulchny kuzyn Benjamin - dzień zaczyna od włamu do ogrodu pana McGregora. Starzec, w polskiej wersji językowej nazywany "grzybem", nienawidzi futrzastych zjadaczy warzyw i najchętniej zobaczyłby puchate uszka we wnętrzu własnego piekarnika. Króliki znajdują obrończynię w mieszkającej nieopodal malarce Bei - idealistce, która kocha przyrodę, na wieś przeprowadziła się z potrzeby ducha i zawsze, w ostatniej chwili, ratuje zwierzaki z opresji. Stare porządki chylą się jednak ku końcowi. McGregor umiera (bo warzywa sadzić potrafi, ale w sekrecie jest uzależniony od śmieciowego żarcia), a po krótkim okresie bezkrólewia - kiedy ogród bez oporów grabią króliki, jelenie, lisy i borsuki - do "posiadłości" zjeżdża nowy dziedzic: młody kuzyn poprzedniego właściciela. Thomas, menadżer w domu towarowym Harrods, ma bzika na punkcie porządku, a przed królikami próbuje się bronić m.in. instalując płot pod napięciem i kupując zupełnie nowe pułapki. Co gorsza, sąsiadka Bea sympatyzuje z tym śliskim typem, powoli rodzi się między nimi coś na kształt romansu. Koniec końców, Piotruś będzie musiał walczyć nie tylko o dostęp do świeżej sałaty, ale także o utrzymanie dawnego międzygatunkowego sojuszu. 



Przed seansem zastanawiałem się, jak rolę Thomasa "udźwignie" znany z całkowicie odmiennych gatunkowych klimatów Domhnall Gleeson. W końcu młody McGregor nie jest postacią do końca antypatyczną - kiedy króliki zaczynają ujawniać coraz bardziej "sadystyczne" skłonności, a film dryfuje w stronę wariacji na temat "Kevina samego w domu", wypadałoby nawet z bohaterem troszeczkę poempatyzować. Gleeson zagrał tę podwójność całkiem przekonująco, gładko przełączając się z roli sfrustrowanego angielskiego mieszczucha na nieporadnego słodziaka. Nieco gorzej wypadają bohaterowie animowani, zaprzęgnięci, jak zwykle, do pracy przy niekończącej się taśmie produkcyjnej popkulturowych nawiązań. Dostajemy więc zestaw nieśmiertelnych wytrychów: rapujące ptaki, dużo tanecznej muzyki, odniesienia do Tarantino, Wesa Andersona, "Szeregowca Ryana", kina szpiegowskiego. Najbardziej spektakularnym "uwspółcześnieniem" klasycznej bajki jest scena wielkiej imprezy w opuszczonym domu McGregora: upojone warzywnym sokiem zwierzaki zachowują się jak niesforni studenci w akademiku, ciskając jeżami w wyrysowane na ścianie tarcze (jak żywo "Wilk z Wall Street"), goląc futro pijanemu lisowi, a nawet... twerkując w rytm hip-hopowego podkładu.



Oczywiście, znajdziemy tutaj gagi lepsze i gorsze. Śmieszy kogut, który budzi się każdego ranka nie pamiętając, że wczoraj też był dzień. Bawi bulimiczny prosiak-arystokrata, smarujący ryjek smakową pomadką do ust. Natomiast zwierzęca "biba", odbywająca się nieomal nad grobem starego McGregora, to już mimo wszystko lekkie przegięcie. W ogóle popkultura i nowoczesność sprawiają w filmie wrażenie wyjątkowo wtórnych, "odbitych" od animacji zbliżonych tematem i atmosferą. Tak jakby konserwatywną estetykę edwardiańskiej Anglii próbowano na siłę "przeszczepić" w format zainicjowany przez "Shreka". 



Próżny trud, pewne rzeczy nie będą współgrać, zwłaszcza jeśli sklejono je wątłym spoiwem „bajkowości”. Nie ulega za to wątpliwości, że slapstikowe gagi - choćby nie wiem jak wtórne - rozbawią nawet najbardziej nadąsaną dzieciarnię. I choćby za to warto dać królikom szansę. Potraktować film jak kolejną średnio udaną, ale niezobowiązującą familijną komedię. Poza tym, co tutaj dużo mówić, puchate uszka w kaszkietach wciąż mają w sobie jakąś magię. Staroświecki urok. Aż chce się pogłaskać, poczochrać, podrapać. Nie ma się czego wstydzić.
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones