Co urzekło kinową publiczność w tym niezwykle literackim filmie? Może przez szelest papieru usłyszeli autentyczne emocje.
Michał Burszta
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Czekano na porażkę drugiego filmu Magdaleny Piekorz, czy się doczekano? Na ostatnim festiwalu w Gdyni "Senność" została schlastana przez krytyków, równocześnie będąc najdłużej oklaskiwanym filmem imprezy. Co urzekło kinową publiczność w tym niezwykle literackim filmie? Może przez szelest papieru usłyszeli autentyczne emocje. Piekorz postanowiła przemienić słabość w siłę. Nakręciła film o kryzysie i jego wielorakich odmianach: twórczej, miłosnej, generalnie życiowej. Piekorz opowiada o egzystencjalnej senności na przykładzie trzech równoległych wątków. Młody lekarz z prowincji odkrywa swój homoseksualizm, zakochując się w drobnym złodziejaszku. Cierpiąca na narkolepsję (mimowolne zapadanie w letarg) aktorka (Małgorzata Kożuchowska) zmaga się z wizją zdrady męża biznesmena ( jak zwykle nadekspresyjny Michał Żebrowski). Krakowski pisarz (Krzysztof Zawadzki, dyżurny romantyk polskiego kina) od lat nie może napisać nowej książki, twórczy wysiłek udaremnia żona histeryczka oraz obskurancki teść, lokalny polityk w typie radiomaryjnej samoobrony. Dochodzi do tego jeszcze pewien "nieistotny detal" zdrowotny. Piekorz porwała się na tę Altmanowską konstrukcję i trzeba jej oddać, że formalnie film jest bez zarzutu. Każda z trzech historii przedstawiona jest w odmiennej stylistyce: od brutalnego weryzmu (wątek lekarza), przez quasi teatralne studium wzajemnej obcości "w pięknych dekoracjach" (zdradzana aktorka), po tragiczno-groteskowe ujęcie dramatu niespełnionego artysty. Każdy detal jest tu przemyślany, każda opowieść znajduje różny estetyczny ekwiwalent (świetne zdjęcia Marcina Koszałki). Reżyserka grubą kreską nakreśla granice między wypaleniem głównych bohaterów, a światem w, jakim przyszło im żyć. Ten jest tylko umowną dekoracją, zlepkiem stereotypowych wyobrażeń (ułańskie szabelki, tradycjonalizm prowincji). Zarzuca się Piekorz operowanie szablonami, a jednak to gest świadomy. Próbą stworzenia mentalnej granicy między intymnym światem bohaterów, a rzeczywistością będącą dla nich li tylko opresyjną konwencją. Sztuczność jest zamierzona. W tym, być może przesadnie, przemyślanym świecie, w tej zbyt dopieszczonej konstrukcji tli się prawdziwa emocja. Osobność bohaterów, ich emocjonalna ospałość staje się udziałem widza. W ich egzaltowanych, często teatralnych gestach odkrywamy coś sobie bliskiego. Próbując wyrwać się z jednej życiowej konwencji, zaraz popadamy w inną. Tragedia staje się melodramatem, groteska przechodzi w autentyczny dramat. Piekorz zarzucono, że jej film ociera się o telenowelę. Ale czy w realnym życiu nie żyjemy czasem właśnie według jej reguł?