Recenzja wyd. DVD filmu

Lockout (2012)
James Mather
Steve Saint Leger
Guy Pearce
Maggie Grace

Udany romans Luca Bessona z science fiction

Już w recenzji filmu "Colombiana" pozwoliłem ponarzekać sobie na specyficzną tendencję Bessona do zajmowania się kinem akcji najczystszej wody. Czasy "Wielkiego błękitu", "Nikity" i "Leona
Już w recenzji filmu "Colombiana" pozwoliłem ponarzekać sobie na specyficzną tendencję Bessona do zajmowania się kinem akcji najczystszej wody. Czasy "Wielkiego błękitu", "Nikity" i "Leona zawodowca" odeszły najwyraźniej bezpowrotnie, ponieważ ceniony reżyser tworzy kolejne scenariusze do produkcji spod znaku typowej sensacji, zmieniając jedynie okazyjnie miejsce akcji/protagonistę/podgatunek obrazu. W przypadku filmu "Lockout" Besson postawił na kino podlane sosem science fiction, podane w zadziwiająco lekki sposób, z dużą dozą luzackiego humoru.

Rok 2079, Stany Zjednoczone. W trakcie ucieczki z walizką o cennej zawartości, niejaki Snow (Guy Pearce) zostaje aresztowany pod zarzutem morderstwa z premedytacją mającego jakoby miejsce chwilę wcześniej. Podczas przesłuchania, przetrzymany uparcie nie przyznaje się do zarzucanego mu czynu. W międzyczasie Emilie Warnock (Maggie Grace), córka prezydenta kraju Wujka Sama odbywa wizytę w orbitalnym więzieniu MS1. Jest to placówka karna o zaostrzonym rygorze dla najgorszego rodzaju kryminalistów, istnego "crème de la crème" złoczyńców. Trafiający tam przestępcy ulegają stezji, tj. krionicznemu zamrożeniu na określony w wyroku czas. Gdy jednak więźniowie w wyniku buntu przejmują kontrolę nad placówką, rząd USA staje przed trudnym wyborem – po fiasku negocjacji jedyną słuszną opcją wydaje się wysłanie na ratunek doświadczonego Snowa. Ten ostatni nie bezinteresownie przyjmuje zadanie, mając dodatkową swoją własną motywację do znalezienia się na pokładzie MS1...

Pierwsze pół godziny filmu męczy. Początkowa sekwencja akcji okraszona tandetnymi efektami specjalnymi (przejazd motorem przez autostradę zrealizowany bez polotu, bijący po oczach sztucznością) nie zwiastuje niczego dobrego. Następujące po tym sceny (przesłuchanie Snowa na modłę "Ostatniego skauta" z Willisem) również odpychają usilnym budowaniem wizerunku wyluzowanego i wyszczekanego twardziela palącego szlugi przy każdej okazji, będąc dodatkowo pełnymi kiczowatych zagrywek (ukryty napis na kubku to lekkie przegięcie). Zmiana odbioru produkcji następuje jednak wraz z wybuchem buntu w karnej placówce i porwaniu zakładników...

Pierwsze nieszczególne wrażenie ustępuje bowiem miejsca niczym nieskrępowanej rozrywce. Przypakowany i wygadany Snow AKA Guy Pearce stopniowo zaskarbia sobie sympatię swym olewczo-beznamiętnym podejściem do całego świata, wliczając w to z lekka zmanierowaną prezydentównę. Jego pozbawiony ogłady i nieokrzesany stosunek do młodej Warnock wraz z ciętymi komentarzami i wymianą zdań autentycznie bawi. Z początkowo topornie budowanego wizerunku typowego twardziela lat 80. powstał charyzmatyczny bohater z niewyparzoną gębą, komentujący niemalże każdą sytuację (Snow kwitujący swoje użeranie się z misją ratunkową "A mogłem skończyć szkołę" rządzi), swoim fizys nawiązujący do tuzów gatunku (obowiązkowo podpompowany biceps + dwudniowy zarost). To właśnie postać Snowa ciągnie całą fabułę, dźwigając na swych barkach sztampową w gruncie rzeczy historyjkę, której to finał ma jednak kilka zgrabnie rozwiązanych wątków.

Z obsady "Lockout" warto jeszcze zwrócić uwagę na osobę Josepha Gilguna (zupełny no name w Hollywood) wcielającego się w rolę postrzelonego więźnia. Jego postać to niepoczytalny maniak z mocnymi zaburzeniami psychicznymi, zdolny do wszystkiego. Poza ciekawym designem (zbielałe oko, nagi tors), Hydell wnosi do filmu nieco kolorytu, dodając lekką dozę nieprzewidywalności do zachowania antagonistów. Znany i ograny Peter Stormare (Abruzzi z "Prison Breaka") w roli bezwzględnego polityka stanowi zaś miły dodatek dla obeznanego w kinematografii widza.

Zderzenie Bessona z kinem science fiction dało bardzo pozytywne rezultaty. Co prawda "Lockout" to żadne opus magnum, niemniej dzięki zarówno mocnemu głównemu charakterowi co rusz rzucającemu kąśliwe uwagi (w stylu ekranowych herosów starej daty) jak również i zgrabnie poprowadzonej historyjce (z końcowymi twistami), kinoman lubujący się w w/w gatunku może liczyć na dobry seans. Seans pełen luzackich tekstów i puszczania oka do fanów twardzieli srebrnego ekranu (scena "poprawienia noska" prezydentówny), z niezłymi efektami (słaby technicznie początek puszczam w niepamięć) i odpowiednią dozą akcji. Bardzo pozytywne zaskoczenie – polecam.

W telegraficznym skrócie: Besson bierze się za bary z kinem science-fiction; przypakowany Guy Pearce jako luzacki Snow stylizowany na herosów lat 80.; cięte riposty padające z niewyparzonej gęby dają radę; tempo akcji rośnie wprost proporcjonalnie do czasu trwania filmu; dobry akcyjniak.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Europejskie kino science fiction ma kilka wad, jedną z największych jest nieumiarkowanie. Widać to... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones