Recenzja filmu

To my (2019)
Jordan Peele
Lupita Nyong'o
Winston Duke

Us and Them

Każdy zwycięzca upaja się sukcesem kosztem jakiegoś cierpiącego niedolę przegranego. Każdy ma swoje odbicie w krzywym zwierciadle. Nikt nie żyje bezkarnie. Jordan Peele obejrzał jako dziecko
Każdy zwycięzca upaja się sukcesem kosztem jakiegoś cierpiącego niedolę przegranego. Każdy ma swoje odbicie w krzywym zwierciadle. Nikt nie żyje bezkarnie.Jordan Peeleobejrzał jako dziecko epizod "Strefy Mroku"pod tytułem "Mirror Image". Dziś, gdy owa inspiracja ożyła za sprawą drugiego wyreżyserowanego przez niego filmu, wiemy, że był to seans niezapomniany i to w dosłownym tego słowa rozumieniu. Mowa o "To my", w którym jeden z animatorów renesansu współczesnego horroru rozwija podpatrzoną niegdyś w kultowym serialu koncepcję spotkania własnego sobowtóra. Fakt, że podobne wydarzenia śledziliśmy choćby w "Podwójnym życiu Weroniki"Krzysztofa Kieślowskiego, na kartach powieściStephena Kingapod tytułem "Mroczna połowa", bądź oglądając jej ekranizację w reżyserii samegoGeorge’a A. Romero, w żadnym stopniu nie ujmuje nowemu dziełuPeele’awyjątkowości.

Nie licząc wprawiającego w pożądany dyskomfort prologu i trudnej do zdefiniowania, unoszącej się nad pierwszym aktem aury osobliwości, nic nie zwiastuje w "To my" dramatyzmu przyszłych wydarzeń. Szczęśliwa, amerykańska rodzina odwiedza podczas wakacji swój domek na plaży w Santa Cruz. Sielską atmosferę mąci jedynie krótka retrospekcja z traumatycznego dzieciństwa Adelaide Wilson – zagranej przez Lupitę Nyong’o, głównej bohaterki filmu – i rysunek jej synka, Jasona (Evan Alex), przedstawiający zakrwawioną postać, spotkaną przez malca na plaży. Można by przyjąć, że drobne, ale uderzające zbiegi okoliczności czy brak prądu odczytaliśmy jako złowróżbne omeny pochopnie, gdyby nie zauważona przez Wilsonów inna rodzina, która ustawiwszy się w równym szeregu na ich podjeździe, trzyma się w milczeniu za ręce. Gdy okazuje się jednak, że wcale nie jest to "inna" rodzina, a z ust Jasona pada tytułowe stwierdzenie, wiadomo, że o spokojnym urlopie przyjezdni mogą już tylko pomarzyć.


Od pierwszych sekund widać, że "To my"jest horrorem na bogato. Przepiękne zdjęcia, niezwykła ścieżka dźwiękowa, efektowne w granicach dobrego smaku sceny akcji czy bardzo dobre aktorstwo świadczą o niemal maniakalnej dbałości o techniczne czy też estetyczne walory filmu. Ale czy "To my"ma potencjał, by wejść w kanon popkultury, od dawna już przecież zapoznanej z motywem bohatera przecinającego ścieżki z własnym odpowiednikiem? Otóż ma i to niemały. Sobowtóry noszą tutaj czerwone stroje, charakterystyczne rękawice i nożyce, co z pewnością stanowić będzie nie lada gratkę dla wszelkich miłośników cosplay’owych imprez halloweenowych czy konwentów. "To my"to również perfekcyjny punkt wyjściowy dla ewentualnych sequeli, ale miejmy nadzieję, że jeśli już dojdzie do ich realizacji, zarówno za kamerą, jak i przy laptopie zamelduje się ponownie autor części pierwszej, gdyż robotę odwalił tu po prostu wzorcową.


Kilka pytań budzi co prawda fabuła, ale tworzy to niewielką rysę na intrygująco i przede wszystkim inteligentnie napisanym przez Peele’a scenariuszu. Już widzę oczyma wyobraźni komentarze zarzucające autorowi trzymanie się niepisanych postulatów poprawności politycznej, bo czyż może być inaczej, gdy rolę decyzyjną w rodzinie, wokół której rozgrywa się akcja obrazu, pełni kobieta, a znakomita część obsady to aktorzy czarnoskórzy? Obawy o to, że zagadnienie rasizmu, które Jordan Peele sam wziął zresztą na warsztat w "Uciekaj!"– swoim wyśmienitym, reżyserskim debiucie – przesłoni wielu widzom odmienny kontekst jego najnowszej produkcji, można uznać za uzasadnione. "To my"jest wszakże niepokojącą satyrą na walkę klas, rozliczającą elity z ucisku niższych warstw społecznych, a co za tym idzie–nadającą się z kolei do odczytania w charakterze filmowej rozprawki na temat segregacji rasowej. Twórcafilmu nie zajmuje jednak sprecyzowanego stanowiska w tej kwestii, a już na pewno nie manifestuje go w sposób nachalny.


Na odgrywanie roli odnowiciela konwencji Jordan Peele jest wręcz skazany. Zdziwiony problemami, jakich krytykom filmowym nastręczała gatunkowa klasyfikacja "Uciekaj!"przystąpił do realizacji "To my"z silnym postanowieniem napisania i nakręcenia horroru, którego zaszufladkowanie nie będzie już budzić wątpliwości. Nie udało mu się. Druga odsłona jego twórczości co rusz skręca w stylistykę czarnej komedii, której obecność nie ogranicza się bynajmniej do linijek dialogowych, a sposób wykorzystania muzyki na każdym kroku przypomina widzowi o tym, że nie ma on do czynienia ze sztampą.

Nawet mając obejrzane tak fenomenalnie pachnące świeżą krwią tytuły z ostatnich lat, jak "Dom w głębi lasu", "Babadook"czy "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii",na okupowaną przez postaci w czerwieni plażę w Santa Cruz wchodzimy, niczym na prawdziwie dziewicze terytorium. "To my"to standardowy przykład niestandardowego horroru, który raczej nie wystraszy nikogo na śmierć, ale mającego dużą szansę zachwycić tych, którym odruchowe podskakiwanie w fotelu nie wystarcza. Oglądany na DVD będzie często przewijany do tyłu, gdyż wiele jego scen to wręcz małe arcydzieła, choć również całościowo jest to przykład bardzo kreatywnego i szalenie udanego dreszczowca. Jeśli jego autorowizależało na stworzeniu kolejnej wizytówki założonej przez niego Monkeypaw Productions, która obok Universal Pictures zdobi tu czołówką sekwencję początkową, może otwierać szampana.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jordan Peele jeszcze nie tak dawno zachwycił krytykę i widownię swoim debiutanckim "Uciekaj". Teraz na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones