Recenzja filmu

Straż nocna (2004)
Timur Bekmambetov
Konstantin Chabienski
Vladimir Menshov

Uwaga! Bardzo dobry film SF! Rosyjski!

"O, cholera!" - tyle tylko wykrztusiłem z siebie po zaledwie kilku pierwszych ujęciach "Straży nocnej". Ostatnie minuty i napisy końcowe były kontynuacją mego zdziwienia, a początkowy słowny
"O, cholera!" - tyle tylko wykrztusiłem z siebie po zaledwie kilku pierwszych ujęciach "Straży nocnej". Ostatnie minuty i napisy końcowe były kontynuacją mego zdziwienia, a początkowy słowny kolokwializm powtórzyłem kilka razy, w dobrej oczywiście wierze. Tu nie chodzi wyłącznie o zdumienie świetnym filmem science-fiction, ale największe zaskoczenie przychodzi wraz z pierwszymi sekundami, które z jednej strony cieszą (bo nasi wschodni bracia nie gorsi od Hollywood), a z drugiej smucą (bo w Polsce takich filmów nie robią, choć powinni). "Straż nocna" wykorzystuje prawie w pełni potencjał tkwiący w powieściach, mało znanego jeszcze w Polsce Siergieja Łukjanienki. Zatrzymam się na chwilę przy tym pisarzu, gdyż wart on jest skromnego przedstawienia, tym bardziej, że w Rosji popularnością bije wszystkich, z J. K. Rowling na czele. Autor to dość niekonwencjonalny, bo trudny do osadzenia w konkretnej przestrzeni literackiej. Z pewnością to pisarz SF, lecz burzący istniejące kanony tego gatunku i wprowadzający niespodziewane dla czytelnika motywy. Pierwszą powieścią, z jaką miałem do czynienia, był "Labirynt odbić" i "Fałszywe lustra" (Łukjanienko najczęściej tworzy dylogie), będące historią cyberpunkową, choć tak proste naznaczenie byłoby krzywdzące dla tego autora. Mamy jeszcze "Linię marzeń" i "Imperatorów iluzji", (powiedzmy, że bardziej dojrzalsze "Gwiezdne wojny" czyli space opera), "Jesienne wizyty" (rzecz obyczajowo-socjologiczna skąpana w sosie fantastycznym) oraz kilka innych, jeszcze mi nieznanych, ale te wymienione szczerze polecam miłośnikom nie tylko SF. Czytelnicy spodziewać się mogą bardzo dobrego pióra, sugestywnych opisów, niegłupich pomysłów i współczesnej Moskwy w tle. "Straż nocna" to ekranizacja jednej z ostatnich powieści Siergieja (w Polsce pod tytułem "Nocny patrol", ostatnio wydano jego kontynuację, "Dzienny patrol"). Przy scenariuszu majstrował sam Łukjanienko oraz reżyser, Timur Bekmambetow, dla którego ten film był debiutem. Na początku roku 2004 "Nochnoy dozor" zawojował rosyjskim box-officem, spychając z piedestału ostatnie odkrycie "Władcy Pierścieni" i stając się przy okazji najpopularniejszym filmem sezonu. Niedawno Rosja uznała, że dzieło Bekmambetowa jest w stanie powalczyć o nominację do Oscara i jeśli Rosjanom uda się wygrać w przedbiegach, to możemy spodziewać się, z większym niż mniejszym prawdopodobieństwem, "Straży nocnej" na ekranach polskich kin. Jeśli jednak film zostanie zignorowany przez Akademię Filmową, to nic jeszcze straconego, Fox zakupił bowiem prawa do dystrybucji, ustalając amerykańską premierę na sierpień 2005. Może więc i jakiś polski dystrybutor zainteresuje się bardzo dobrym filmem, który, odpowiednio reklamowany, przyciągnie sporą rzeszę widzów do kin? Miejmy nadzieję. Ale w czym rzecz? Otóż istnieją na tym świecie dwie siły mitologiczne - Światłość i Ciemność, które, jak Dobro i Zło, tkwią w równowadze, co uważnemu widzowi przywoła na myśl filozofię wschodnią. "Straż nocna" jest bowiem fantastyką, ale na modłę rosyjską, korzeniami tkwiącą może jeszcze dalej, przy okazji cała historia unika schematów i tendencyjności celuloidu zachodniego. Na straży równowagi stoją dwa patrole, Dzienny (przedstawiciel Ciemności) i Nocny (przedstawiciel Światłości) - ci pierwsi strzegą dnia, który jest czasem działania sił Światłości; ci drudzy działają w nocy, patrząc na ręce sił Ciemności. Nazwy organizacji powodują trochę zamieszania, bo stworzone są niejako "na krzyż", lecz nie jest to tak skomplikowane jakby się mogło wydawać. Obie Straże są jakby instytucjami wywiadowczymi korzystającymi zarówno z magii, jak i baz informatycznych. Nocny patrol jest mniej jawny, mniej bezwzględny, może uczciwszy. Dzienny natomiast brutalniejszy - ich strażnicy są niejako wampirami, którzy z łatwością nęcą krwią nawet najwytrwalsze i najuczciwsze głowy patrolu czuwającego nocą. Rok 2004 jest decydującym dla obu organizacji - w Moskwie ma się pojawić Wielki (Wspaniały, Jedyny), czyli człowiek, który zasili jedną ze Straży i przez to siły Ciemności lub Światłości będą światem rządziły. Zaczyna się śledztwo, pogoń i walka o władzę. Na czele nocnego patrolu stoi Anton: postać dekadencka (miast rumu i opium - krew) z domieszką cynizmu i szczyptą obowiązkowej tajemniczości. Nie brzmi to głupio, czyż nie? Stopniem komplikacji przerasta film Bekmambetowa większość popularnej produkcji współczesnego kina, co należy sobie chwalić, ponieważ wszelkie wątki zostały poprowadzone bardzo zgrabnie, zgodnie z duchem Łukjanienki, który uwielbia mnożyć wątki ponad miarę, zawsze jednak z klasą. Jest to też bardzo efektowny film, chwilami szalenie efekciarski, w szczegółach być może przesadzony. Niekiedy skojarzenia idą w stronę "Fight Club" (podobne jazdy kamery), innym razem w stronę "Matrixa" (siły rządzące tym światem niezależnie od naszego postrzegania), a nawet "Władcy Pierścieni" (bitewny prolog), bądź surrealizmu spod znaku kina Jean-Pierre'a Jeuneta. Niektórzy mogą uznać ten obraz za horror, wszak jest tu kilku wampirów, krew się gęsto leje, kilka razy wnętrzności wypływają na wierzch. Bekmambetow z pewnością wie czego publiczność pragnie - rozrywki przede wszystkim! - i podaje jej danie idealnie wyglądające, a przy tym intrygujące pod względem fabularnym. Wizualne wrażenia wespół z bajeranckimi gadżetami to nie wszystko, bo historia musi mieć ręce i nogi. Zasada dość prosta, a przecież nie tak często uskuteczniana. "Straż nocna" chwilami kuleje z powodu kilku wątków prowadzonych jednocześnie i ze sobą za bardzo niepowiązanych, ale czyn ten warto przebaczyć twórcom: chaos nie irytuje, postaci przedstawione są w sposób mało banalny, a przy tym zgromadzono na planie dobry zespół aktorski. "Straż nocna" przynosi więc zdziwienie niemałe i zaskakujące, którego spodziewać się wcześniej widz nie mógł. Film produkcji rosyjskiej, tak niedocenianej - z obsadą nieznaną, spektakularnością bijący na głowę co najmniej połowę produkcji hollywoodzkiej! Efekty specjalne najwyższej klasy (prawdziwa rewelacja!), scenariusz schematem nie grzeszący, a reżyser wierny jest doskonałej koncepcji artystycznej, pod której wrażeniem musi być każdy. Oglądaniu towarzyszy jednakże dość nieprzyjemna myśl wynikająca z korelacji kina polskiego i rosyjskiego - dlaczego, do jasnej cholery, nie potrafimy robić takich filmów? "Nochnoy dozor" nie kosztował wiele, raptem 5 milionów dolarów, czyli cztery razy mniej niż gniot Kawalerowicza pt. "Quo vadis", bądź tragedia kinematograficzna pod postacią "Wiedźmina", na którego produkcję zmarnowano milionów sześć. Trudno mi uwierzyć, że nie mamy dobrych scenariuszy. Przecież polska literatura SF jest szalenie bogata i wcale nie gorsza od osławionego Dicka, Asimova czy Herberta! Wystarczy przypomnieć nazwiska Lema, Zajdla, Dukaja, Ziemkiewicza, Sapkowskiego (nie liczę tego koszmarku filmowego sprzed kilku lat). To filmy na podstawie ich powieści ściągną do kin widzów - dziesiątek i setek milionów zielonych prezydentów nie potrzeba, jedynie zdolnego reżysera z wizją i scenariuszem filmu efektownego wizualnie i fabularnie. Mrzonki i pobożne życzenia podszyte irytacją? A może grzeszę naiwnością i wszystko rozchodzi się o bogatego wujka-sponsora? Niechaj i tak będzie, tym bardziej polecam "Straż nocną" na poprawę nastroju. A Bekmambetow szykuje już "Straż dzienną"...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Większość z nas uważa, że to Ameryka i ogromna maszyna produkcyjna, jaką jest Hollywood, ma monopol na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones