Recenzja filmu

Dziennik zakrapiany rumem (2011)
Bruce Robinson
Johnny Depp
Aaron Eckhart

W oparach absurdu

Lata 60. ubiegłego wieku, wyspa Portoryko, miasto San Juan. Nowojorski dziennikarz, Paul Kemp (Johnny Depp), porzuca wielkomiejski zgiełk, aby pisać do tutejszej gazety. Naczelnym owego
Lata 60. ubiegłego wieku, wyspa Portoryko, miasto San Juan. Nowojorski dziennikarz, Paul Kemp (Johnny Depp), porzuca wielkomiejski zgiełk, aby pisać do tutejszej gazety. Naczelnym owego piśmidła jest Lotterman (Richard Jenkins), który próbuje ratować upadające czasopismo kosztem zatrudnienia nawet uzależnionego od alkoholu Kempa. Paul jak ulał pasuje do bohemy redakcyjnych ochlapusów. Tu poznaje fotoreportera, Boba Sala (Michael Rispoli), Amerykanina, który w Portoryko próbuje odnaleźć siebie i korespondenta kryminalnego, o zamiłowaniach faszystowskich, dorabiającego w wolnych chwilach pędzeniem rumu Moberga (Giovanni Ribisi). Razem tworzą trio, które w otoczeniu morza, plaży i okolicznych barów umila sobie czas coraz to większą ilością karaibskiego trunku. Ta beztroska trwa do momentu, kiedy Kemp poznaje businessmana Sandersona (Aaron Eckhart) i jego piękną narzeczoną Chenault (Amber Heard). Blond włosa nimfa, która niczym Afrodyta wynurza się z wody podczas okolicznościowego przyjęcia, szybko zawraca w głowie głównemu bohaterowi. Kemp, zauroczony niewiastą (i otumaniony oparami rumu) godzi się w efekcie, na propozycje Sandersona, nie koniecznie moralną. Skutkiem tego jest jeszcze większy kac niż ten po wypiciu pokaźnej dawki wspomnianego trunku.  A wszystko to na tle rozwijającego się konfliktu kubańsko-amerykańskiego. 

Bruce Robinson, reżyser i twórca fabuły, swój film oparł na powieści Gonzo: Życie i twórczość doktora Huntera S. Thompsona (2008)Huntera S. Thompsona o tym samym tytule. Thompson, ikona kontrkultury lat 60., dziś w grobie się pewnie przewraca, widząc, co autor "Pól śmierci" uczynił z jego powieścią. Scenariusz nie tworzy żadnej spójności. Mamy tu wiele wątków, z których większość nie ma zakończenia, tylko pozostawia widza z pytaniem "co dalej?". Oglądając "Dziennik…", ma się wrażenie, że autor skryptu sam był pod wpływem karaibskiego rumu.

Nikt z fanów twórczości Thompsona nie wyobrażałby sobie pewnie innego aktora do roli Kempa niż Deppa. Przyjaciel i wielki miłośnik twórczości Thompsona już wcześniej miał okazję zagrać samego pisarza w filmie "Las Vegas Parano". Film kultowy, kultowa rola. Niestety w tym przypadku "Dziennika zakrapianego rumem" historia powtarzać się nie lubi. Depp, mimo że takie role jak Kemp – idealistów-ekscentryków –  pasują do niego jak ulał, tu jest tylko poprawny. Jego rola to po prostu powtórka z rozrywki, czyli powielanie Jacka Sparrowa i nic więcej, nawet mimika twarzy i ruchy te same. Brakowało tylko dredów i byłby brat bliźniak sławetnego pirata. 

Reszta obsady, Eckhart i Heard jak na odtwarzających parę kochanków zagrali zgodnie, to znaczy słabo. Co jeszcze można wybaczyć byłej modelce i gwiazdeczce epizodów, to już aktorowi "Dziękujemy za palenie" nie. Eckhart, którego cenię za rolę w "Między światami" czy za postać znakomitego Two Face'a w "Mrocznym rycerzu", tu jest zwyczajnie sztuczny, nadąsany, jego rola ogranicza się do bycia tłem dla Deppa.  Plusem w tym nie do końca przemyślanym aktorskim teamie są drugoplanowe role przyjaciół Kempa, Michael Rispoli jako Sala i Giovanni Ribisi, odtwarzający postać Moburga. Ich bohaterowie stanowią jeden z nielicznych wątków humorystycznych w obrazie Robinsona.

Gdyby potencjał tkwiący w "Dzienniku…" został odpowiednio wykorzystany, film mógłby stać się kultowym jak dzieło Gilliama. Robinson miał wszystko, świetnie opowiedzianą historię, wyśmienita obsadę, rewelacyjnego Dariusza Wolskiego (jego przepiękne  zdjęcia Karaibów  mógłby wykorzystać  National Geografic i Discovery do swoich programów), przyjemne dla ucha i ciała charakterystyczne portorykańskie rytmy. To jednak za mało, aby udźwignąć cały film. Zabrakło lekkości, spontaniczności i świeżości, jaką charakteryzowała się twórczość Thompsona. Reżyser, eksperymentując ze scenariuszem zmarnował daną mu szansę. Po obejrzeniu "Dziennika…" widz tak jak jego bohaterowie, budzi się z kacem. Szkoda Deppa, który tak się zatopił w karaibskim klimacie, że przestał odróżniać jedną rolę od drugiej. 

Kiedy zaczynałam pisać recenzje, obiecałam sobie, że będę opowiadać tylko o dobrych filmach, bo o złych pisać nie warto. Wystarczy, że poświęciłam czas, aby je obejrzeć, nie muszę dodatkowo go tracić na rozpisywanie się o tym co jest w nich złe.  Dlatego jestem w wielkiej konsternacji, ponieważ muszę złamać daną sobie obietnicę i odnieść się do swoich negatywnych odczuć, jakie towarzyszą mi od momentu obejrzenia "Dziennika zakrapianego rumem". Zawód filmem tym większy, gdyż nastawiłam się na dobrą wieczorną rozrywkę, a po obejrzeniu poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dość bezprecedensowym wydarzeniem była krytyka amerykańskich widzów przez Johnny'ego Deppa po... czytaj więcej
"Dziennik zakrapiany rumem" w reżyserii Bruce'a Robinsona to kolejny "karaibski" film z Johnnym Deppem w... czytaj więcej
"Dziennik zakrapiany rumem" został stworzony na motywach powieści "Rum Diary" napisanej przez Huntera S.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones