W paszczy szaleństwa

Pomimo całej mojej sympatii wobec Gilliama, nie jestem w stanie ocenić jego nowego dzieła jako udanego. Piękna końcówka nie usprawiedliwia nudy wiejącej z ekranu przez blisko półtorej godziny
Zazwyczaj długi okres realizacyjny poprzedzający premierę jakiegokolwiek tworu nie działa na korzyść końcowego produktu. Czy to w branży filmowej czy w świecie gier, przeciągająca się w nieskończoność droga do szczęśliwego finału buduje w odbiorcach oczekiwania, którym ostateczny rezultat nie ma prawa dorównać. Niestety, z bólem serca zmuszony jestem przyznać, iż wspomniane wyżej prawidło pasuje jak ulał do nowego obrazu Gilliama. Jak na film przechodzący przez piekło produkcyjne w ciągu, bagatela, 25 lat, tytuł mocno rozczarowuje…




Toby (Adam Driver) to odnoszący sukcesy twórca reklam, który ma serdecznie dość nabzdyczonego do granic możliwości show biznesu. W wyniku splotu nieoczekiwanych zdarzeń, młody filmowiec trafia z planu zdjęciowego do zabitej dechami wioski w samym sercu Hiszpanii. Reżyser poznaje tam starego i doświadczonego życiem mężczyznę, który podaje się za… Don Kichota (Jonathan Pryce). Skonfundowany młodzieniec postanawia wyruszyć wraz z błędnym rycerzem na szaloną wyprawę, w wyniku której zarówno Toby jak i szlachetny mąż zacieśnią więzy nieprawdopodobnej przyjaźni…




Uwielbiam styl starego Gilliama z lat 90. W najlepszych swoich dziełach utalentowany wizjoner kina potrafił bezbłędnie łączyć motywy szaleństwa z surrealistycznymi historiami. Niestety, obecnie mistrz absurdu zatracił najwyraźniej swobodę, która charakteryzowała go przez tyle lat twórczości. Ku mojej rozpaczy, "Człowiek, który zabił Don Kichota" jest pozycją dość toporną, przekombinowaną i momentami zwyczajnie nudną.




Początek produkcji zapowiada się nad wyraz ciekawie. Kompozycja filmu w filmie jest niczym ironiczny komentarz odnośnie mechanizmów Fabryki Snów tak znienawidzonej przez samego Gilliama. Nostalgiczna wyprawa do przeszłości, w którą wyrusza główny bohater, to także i manifestacja tęsknoty za klasycznymi dziełami X muzy. Niestety, wraz z początkiem przygody nowej inkarnacji Sancho Pansy i samozwańczego Don Kichota, cała linia fabularna mocno się rozmywa. Kolejne absurdalne wydarzenia tasują świat rzeczywisty z wyimaginowanym, przez co prosta w gruncie rzeczy historia zatraca klarowność. Środek filmu dłuży się niemiłosiernie, obfitując w raczej niezbyt zajmujące wydarzenia.




Z drugiej strony recenzowany tytuł broni się perfekcyjnie zrealizowaną sekwencją końcową mającą miejsce w starodawnym zamczysku. Zestawienie średniowiecznych kostiumów i gustownego wystroju z nowoczesnymi elementami tworzy ciekawy dysonans podkreślający absurdalny wymiar przygody protagonisty. Co więcej, to właśnie w scenach finałowych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki fabuła nabiera sensu, udanie grając na emocjach widza. Motyw z gigantami zaś to zagrywka jak żyw przypominająca Gilliama z najlepszych lat. Szkoda tylko, iż magia reżysera przebija się dopiero przed samymi napisami końcowymi.




Z rewelacyjnej kreacji Jonathana Pryce’a  co rusz przebija duch Robina Williamsa. Szlachetny gieroj ogarnięty szaleństwem walczy z wyimaginowanymi bestiami niczym Parry z "Fisher Kinga". Doświadczonemu koledze z planu dzielnie dotrzymuje kroku Adam Driver, którego postać przechodzi diametralną metamorfozę.




Pod względem czysto reżyserskim "Człowiek…" oferuje wszystkie zagrywki typowe dla Gilliama. Klarowne ujęcia przeplatają się z kadrami ustawionymi pod ostrym kątem; te ostatnie z kolei dodają nutki szaleństwa irracjonalnym zachowaniom Don Kichota. Nie sposób pominąć również cudownej ścieżki dźwiękowej spod ręki Roque Bañosa. Znakomicie dobrane kompozycje podkreślają dramaturgię towarzyszącą szaleńczej krucjacie dwóch towarzyszy z przypadku. Oprawa muzyczna sprawia też, iż końcowa sekwencja w zamku ma tak mocny przekaz niemalże wyciskający łzy z oczu widza.




Pomimo całej mojej sympatii wobec Gilliama, nie jestem w stanie ocenić jego nowego dzieła jako udanego. Piękna końcówka nie usprawiedliwia nudy wiejącej z ekranu przez blisko półtorej godziny. Do przewidzenia było, że 25 lat okresu produkcyjnego nijak nie przełoży się pozytywnie na finalny rezultat. Z jednej strony jestem rad, iż "Człowiek…" w ogóle ujrzał światło dzienne, z drugiej jednak po cichu liczyłem na powrót Gilliama do wysokiej formy. Niestety, najwyraźniej po wejściu w nowe millennium  twórca zatracił iskrę bożą i nic nie wskazuje na to, by miał ją kiedykolwiek odzyskać. Film do zobaczenia głównie z kronikarskiego obowiązku.

Ogółem: 5/10

W telegraficznym skrócie: długo wyczekiwany projekt Pana Gilliama nie dorasta do pięt najlepszym dziełom reżysera; tytuł ambitny w założeniach, ale przeciętny w wykonaniu; świetne kreacje Pryce'a i Drivera odrobinę podnoszą walory filmu; niestety, przejmująca końcówka nie ratuje całości; pozostaje jedynie mieć nadzieję, że Gilliam jeszcze pokaże kinomanom na co go stać.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy Terry Gilliam wchodził na plan "Człowieka, który zabił Don Kichota", walkę z wiatrakami miał już... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones