Recenzja filmu

Proces (1962)
Orson Welles
Anthony Perkins
Romy Schneider

Welles czyta Kafkę

Uwaga, zawiera spoilery! Pamiętam mój "pierwszy raz" z tym filmem. Nie znałem jeszcze powieści Kafki, miałem ją "przerabiać" na lekcjach polskiego dopiero za rok. Pomyślałem jednak, że warto
Uwaga, zawiera spoilery!

Pamiętam mój "pierwszy raz" z tym filmem. Nie znałem jeszcze powieści Kafki, miałem ją "przerabiać" na lekcjach polskiego dopiero za rok. Pomyślałem jednak, że warto obejrzeć film, łatwiej będzie zrozumieć książkę, podobno dość ciężką. Film wcisnął mnie w fotel, byłem pod naprawdę sporym wrażeniem, dzień później rzuciłem się na książkę i po raz kolejny byłem na kolanach. Moja miłość do Kafki trwa do dziś i pogłębiła się przez lekturę kolejnych jego utworów i ciągłe powroty do "Procesu". Za to z Wellesem ciągle mi było nie po drodze, a na film też już później nie trafiłem. Ostatnio postanowiłem znów zmierzyć się z Wellesowską wizją powieści Kafki i ciekaw byłem, czy po ośmiu latach znów odbiorę film tak dobrze. W końcu nieraz już było tak, że film, który uwielbiałem x lat temu, oglądany na nowo, okazywał się rozczarowaniem. Czy z "Procesem" się udało? Nie ma sensu trzymać nikogo w niepewności. Efekt za drugim razem był taki sam, a może nawet większy.

Sfilmowanie takiego utworu jak "Proces" nie jest sprawą łatwą. Można spróbować przenieść powieść scena po scenie, bez żadnych zmian, dbając o realizm i dokładność. Wtedy jednak istnieje obawa, że sens powieści zostanie spłaszczony, a sam film będzie, co tu kryć, nudny i niezrozumiały, zwłaszcza dla kogoś, kto książki nie czytał. A przecież film powinien podziałać także na tych, którym nie po drodze z klasyką literatury. Do tego utwór wiernie przeniesiony niczego nowego raczej nie wnosi i staje się tylko brykiem dla leniwych uczniów. Drugi sposób to adaptacja, dająca większe pole do popisu. Owszem, przenosimy powieść na ekran, ale pozwalamy sobie na nieco zmian, na bardziej osobiste spojrzenie na utwór. Tu utniemy, tu dodamy, tu przestawimy. Owszem, nie będziemy wtedy mieli dokładnej ekranizacji, ale co z tego, jeśli dzięki tym zmianom film odda klimat książki, atmosferę panującą w powieści. Tym bardziej, gdy mowa o książkach będących metaforami, utworów, które można różnie interpretować. A takim utworem jest przecież "Proces". Zresztą do takich powieści naprawdę lepiej podejść z nonszalancją i trochę narozrabiać niż kręcić z pozycji kolan.

Orson Welles poszedł tą drugą drogą i wyszedł z tej potyczki obronną ręką. Choć miał do czynienia z arcydziełem literatury, nie bał się trochę Kafkę pociąć i poskładać według własnego widzimisię. Świetny efekt dało na przykład przesunięcie legendy o wieśniaku i bramie do prawa na sam początek filmu (czy Józef K. śni tę historię?) - zupełnie inaczej wtedy patrzymy na to, co przydarzy się w dalszej części filmu. Przestawienie sceny z Titorellim już po wymówieniu prowadzenia sprawy adwokatowi to też dobry pomysł. Dzięki tej zamianie mamy K., który pozbył się jedynej pomocy (adwokata), a wizyta u malarza wyjaśniła mu, że nie ma żadnych szans na wolność i nie ma już żadnych szans na pomyślne zakończenie procesu. W scenie w katedrze znów słyszymy opowieść o wieśniaku, tyle że zamiast księdza opowiada ją adwokat, który nie wiadomo skąd pojawia się w tym miejscu. Część kwestii mówi on, część ksiądz, co wzmacnia wymowę stwierdzenia, że "przecież wszyscy należą do sądu". A wyświetlanie slajdów z historią wieśniaka na tle Józefa K. daje niewątpliwie ciekawy efekt wizualny.

Bardzo podoba mi się, że im bliżej do końca sceny przechodzą jedna w drugą, co zwiększa dynamikę całości. Nie ma żadnych przestojów, dostajemy "samo gęste". Prosto z domu Titorellego (notabene świetna scena, zwłaszcza K. wdzierający się na górę przy asyście wrzeszczących małych dziewczynek) Józef K. trafia do katedry. Gdy ją opuszcza, od razu trafia w ręce swoich oprawców. Akcja nie zwalnia ani na chwilę, aż do tragicznego finału. Tragicznego i groteskowego niewątpliwie. Już w powieści ten finał mimo swej grozy trącił groteską, tutaj Welles jeszcze to wyostrzył. Oprawcy nie odzywają się słowem, tylko wciąż czynią sobie uprzejmości - puszczają się przodem, itp., ich wygląd też raczej śmieszy niż straszy, ale w końcu to oni wykonują wyrok, co wywołuje dość niespodziewany efekt. Przekazywanie sobie noża tuż nad leżącą ofiarą to już czysta makabra. Oprawcy ostatecznie decydują się na  rzucenie dynamitem wiązką dynamitu w K. i właśnie wybuchem kończy się film. Wciąż nie jestem przekonany, czy był to dobry pomysł, to wydaje się jednak mało kafkowskie. Z drugiej strony jest to na tyle absurdalne, że może jednak pasuje. Wszystkie te zmiany nie wypaczają sensu dzieła, nie utrudniają jego odbioru, a na pewno pozwalają w inny, świeży sposób spojrzeć na dzieło Kafki.

Warto, a nawet trzeba wspomnieć o scenografii. Welles wybrał dla swojego "Procesu" naprawdę wyjątkowe wnętrza. Biuro K. to gigantyczne pomieszczenie, gdzie kilkaset stenotypistek naraz uderza w klawiatury - coś niesamowitego. W ogóle dużo to ogromnych pomieszczeń, przestrzeni. Nawet prywatne mieszkania są ogromne, jak choćby dom adwokata Hastlera (w oryginale Hulda), gdzie dodatkowo znajdziemy olbrzymi stos papierów, akt - jeden wielki śmietnik, w którym tonie K. Rozmiar tych pomieszczeń staje się wręcz groteskowy i przywołuje poetykę snu, gdzie niektóre przedmioty są dziwnie wielkie - świetnie obrazuje to scena podczas przesłuchania, gdzie K. musi się wspiąć na mównicę, żeby inni go widzieli. Mamy też ogromne komputery (kolejny "dodatek" od Wellesa). Przy takich olbrzymich konstrukcjach, ludzie ze swoimi problemami są śmiesznie mali. A ludzie zostali pokazani jako bezkształtna, szara masa. Wszyscy tacy sami, nijacy, czekający przed sądem bez słowa sprzeciwu. Milczący, bezbronni, niepotrafiący zdobyć się na jakikolwiek ruch. Najbardziej zapadający w pamięć są ci, którzy stoją przed wejściem do sądu, gdy K. idzie na przesłuchanie. Wychudzeni, półmartwi, z numerami zawieszonymi na szyi wyglądają jak dopiero co wypuszczeni z obozów koncentracyjnych.

Na pewno część osób będzie miała pretensje do Wellesa, że włożył w usta bohaterów kwestie, których u Kafki nie było, że zrobił z panny Burstner tancerkę w nocnym klubie i dołożył rozmowę K. z kuzynką Erną. Ale domeną prawdziwych twórców jest nie bać się szokować i porywać się na świętości. Najważniejsze, że sens "Procesu" nie został wypaczony, a Welles udowodnił, że można z sukcesem przenieść ten utwór w świat filmu.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ekranizowanie arcydzieł literatury światowej to wielkie wyzwanie, ale i zmora każdego cenionego reżysera.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones