Recenzja filmu

Uwolnienie (1972)
John Boorman
Jon Voight
Burt Reynolds

Wiecznie żywy staruszek

Uwielbiam kino lat 70. Koniec z naiwnymi (co nie znaczy, że złymi) obrazami w stylu "Śniadania u Tiffany'ego" - w erze wojny wietnamskiej nie było już na to miejsca. Miejsce sympatycznych
Uwielbiam kino lat 70. Koniec z naiwnymi (co nie znaczy, że złymi) obrazami w stylu "Śniadania u Tiffany'ego" - w erze wojny wietnamskiej nie było już na to miejsca. Miejsce sympatycznych opowiastek zajęła próba zbadania tego, co ludzkie - emocji, instynktów, postaw w krytycznych sytuacjach. Żadnych ozdobników w postaci efektów specjalnych, żadnych wymuskanych choreograficznie walk i strzelanin, tylko człowiek i świat zmuszający do ekstremalnych rozwiązań. Lata 70. stały się okresem największej brutalizacji kina, przy jednoczesnym zachowaniu dużej dozy realizmu. Zapewniało to ówczesnym filmom hollywoodzkim niespotykaną nigdy wcześniej i chyba nigdy potem autentyczność. Niestety z czasem kolejne klony "Rambo" sprowadziły przemoc w kinie do roli groteskowej błyskotki. "Taksówkarz", "Ojciec chrzestny", "Łowca jeleni", "Czas Apokalipsy", filmy Peckinpaha - długo można by wymieniać obrazy z tego okresu, które przeszły do historii i które chyba nigdy się nie zestarzeją. Do tego grona można swobodnie doliczyć "Uwolnienie" ("Deliverance") Johna Boormana, film robiący dziś nie mniejsze wrażenie niż 36 lat temu. Scenariusz jest bardzo prosty - grupa czterech przyjaciół wyrusza na spływ rzeką, której koryto ma wkrótce zniknąć pod metrami wody olbrzymiego zalewu. Rzeka jest dzika i nieprzewidywalna, podobnie jak zamieszkujący jej brzegi miejscowi mieszkańcy, dla których wypachnieni przybysze z dużego miasta zawsze będą niechcianymi gośćmi. Walka z żywiołem rzeki, nieprzyjaznym otoczeniem, własnym strachem, słabościami, rosnącą paranoją oraz lękiem przed śmiercią i więzieniem - wszystko to pokazane na sucho, z perspektywy biernego obserwatora, a mimo to robiące naprawdę spore wrażenie. Film ma kapitalny klimat, budowany bardzo oszczędnymi środkami. Muzykę zastępują tu dźwięki natury, kamera nie szczędzi nam zbliżeń na grymasy twarzy bohaterów, a sceny w wodzie w zdecydowanej większości były kręcone bez użycia kaskaderów (poza tymi ekstremalnymi). Aktorzy (Jon Voight, Burt Reynolds, Ned Beatty, Ronny Cox) grają zresztą bardzo dobrze, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę konwencję filmu. Niby taka banalna historia, a Boormanowi udało się z niej naprawdę sporo wydusić. Uniknął nawet tak charakterystycznej dla dzisiejszego kina łopatologii. Tu bohater nie tłumaczy przez 5 minut, co zamierza za chwilę zrobić, nikt z offu nie mówi nam, co się dzieje na ekranie - mamy za to pytania pozostawione bez odpowiedzi i klimat, który zostaje w głowie długo po seansie. Naprawdę warto sobie ten film przypomnieć. Puszczają go w telewizji raz na jakiś czas. Zdecydowanie polecam.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones