Recenzja filmu

Tajemnice lasu (2014)

Disney postanowił zdobyć monopol na baśniowe musicale. I trzeba przyznać, że swój plan realizuje bezbłędnie. Najpierw serca widzów podbiła "Kraina lodu", a teraz doczekaliśmy się przeniesienia na ekran kinowy doskonałego broadwayowskiego musicalu "Tajemnice lasu". I wersja ta robi imponujące wrażenie. Ale niczego innego nie można się było spodziewać, kiedy za kamerą stanął Rob Marshall, autor filmowego "Chicago".


"Tajemnice lasu" to trzy baśniowe historie, które zostają splecione w jedną opowieść za sprawą postaci piekarza i jego pięknej żony. Wisi nad nimi klątwa rzucona przez mieszkającą po sąsiedzku wiedźmę. Teraz jednak nadarza się okazja na przerwanie złego losu. Muszą jedynie w ciągu trzech dni znaleźć kilka przedmiotów, których żąda czarownica. I tak piekarz z żoną wyruszy do magicznego lasu, gdzie spotkają młodego Jacka od magicznej fasoli, Kopciuszka i jej czarującego (choć niekoniecznie szczerego) księcia oraz Roszpunkę, która w końcu odkryła, czym jest miłość.

Z jednej strony trudno sobie wyobrazić, by adaptacji "Tajemnic lasu" mogło dokonać studio inne niż Disney. Jest to cudowna i pełna magii opowieść, z jakich wytwórnia ta znana jest od lat. Pod bacznym okiem Marshalla stworzone zostało pierwszorzędne widowisko, które pozwoli nieco starszej widowni poczuć się jak dziecko, które z wypiekami na twarzy wsłuchuje się w historie o magii, miłości i przeznaczeniu. Z drugiej strony wydaje się jednak, że Disney wykroczył tutaj całkiem mocno poza strefę komfortu. W "Tajemnicach lasu" są bowiem sceny dwuznacznego humoru o seksualnych podtekstach, jak również kilka całkiem brutalnych momentów, które pasują do baśni braci Grimm, ale niekoniecznie do ułagodzonego wizerunku, jaki przez lata związany był ze studiem Disneya. Ale nie jest to wcale wadą. Przeciwnie, dodaje całości pikanterii, jak szczypta chili w gorącej czekoladzie.


"Tajemnice lasu" to również pierwszorzędny musical. Dawno już nie można było wysłuchać aż tylu fantastycznych występów w kinie. W przeciwieństwie do kilku ostatnich muzycznych filmów, które nawet jeśli jako całość były dobre, to miały słabsze wokalne momenty, u Roba Marshalla wszyscy wznieśli się na wyżyny. Doskonale radzą sobie i ci, którzy już wcześniej w kinie prezentowali wysoką muzyczną formę (James Corden, Anna Kendrick), jak i gwiazdy, których dotąd nie znaliśmy od tej strony (Emily Blunt, Chris Pine). Swoimi wokalnymi umiejętnościami zachwyca też młodziutki Daniel Huttlestone. A nad wszystkim unosi się niesamowita magia aktorstwa Meryl Streep. Można się śmiać, że cokolwiek by nie zagrała, to i tak dostanie nominacje do najważniejszych nagród. Ale dla każdego, kto zobaczy "Tajemnice lasu" będzie jasne, że nie jest wyróżniana za nazwisko. Streep naprawdę stworzyła wspaniałą kreację, dramatyczną a jednocześnie idealnie wpasowującą się w konwencję musicalu.

Film Roba Marshalla nie jest pozbawiony wad. Szczególnie pod koniec notuje kilka potknięć, jakby w procesie przenoszenia opowieści ze sceny na ekran doszło do jakiegoś błędu. Ale są to drobnostki, które w niewielkim stopniu wpływają na ocenę całości. A ta może być tylko jedna: "Tajemnice lasu" to lektura obowiązkowa dla fanów baśni i musicali.