Recenzja filmu

Shazam! (2019)
David F. Sandberg
Marek Robaczewski
Zachary Levi
Mark Strong

Zemsta frajerów

Shazam nie kłania się ani konkurencji z Marvela, ani swoim ziomkom z komiksowego panteonu DC. Stoi na własnych, absurdalnie umięśnionych nogach i sprawdza się doskonale jako symbol nowej
Shazam! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, filmowe uniwersum DC Comics zamienia się z zakompleksionego chłopca do bicia w osiedlowego pakera. Jeden z bohaterów filmu nosi w foliowej torebce świętą relikwię – kulę, która odbiła się od napompowanej klaty Supermana. Gdy w toku wydarzeń zmiażdżony pocisk ląduje w studzience kanalizacyjnej, trudno o trafniejszą metaforę nowego początku – chociaż różni superbohaterowie mogą żyć pod tym samym niebiem, nie oznacza to wcale, że muszą się dobrze bawić na tych samych imprezach. 



Nastoletni Billy Batson (Asher Angel) nie byłby przekonujący ani w masce Człowieka-Nietoperza, ani w rajtuzach Człowieka ze Stali. Jako że wolny czas spędza na ucieczkach z kolejnych domów zastępczych oraz poszukiwaniach wyrodnej matki, obietnica superbohaterskiej przygody to dla niego wielka abstrakcja. Oczywiście, do czasu. Kiedy wyliniały czarodziej (Djimon Hounsou) mianuje go szlachetnym obrońcą ludzkości i nakaże zmierzyć się z personifikacją siedmiu grzechów głównych, Billy wkroczy na długą i wyboistą drogę ku dorosłości. Gdy wykrzyknie tytułowe imię, zniknie w oparach dymu i przy akompaniamencie grzmotu odrodzi się w ciele dorosłego faceta z bicepsami wielkości melonów oraz fluorescencyjną błyskawicą na piersi. Sceny jego transformacji to jeden z wielu subwersywnych żartów: destylat naiwnych wyobrażeń o komiksowej sztuce jest tutaj tak gęsty, że praktycznie każdy pomysł uchodzi twórcom na sucho. Zaś im głupsze mają pomysły, tym mocniej wybrzmiewa bezpretensjonalna opowieść o chłopaku szukającym rodzinnego ciepełka. 

Shazama gra Zachary Levi – z półką śnieżnobiałych zębów, nażelowanym lokiem i spojrzeniem dziecka przyłapanego na papierosie. W jego przeciwnika, szalonego naukowca Sivanę, wciela się Mark Strong – w długim skórzanym płaszczu, z magiczną laską w dłoni oraz kamieniem szlachetnym zamiast oka. Scenarzyści traktują gatunkową ikonografię niczym znaleziony na strychu kuferek ze skarbami dzieciństwa: wyciągają z niego kolejne zabawki, zataczają nimi kółka w powietrzu i zderzają je ze sobą, w tle niemalże słychać pacholęce okrzyki ekscytacji. Odkrywanie supermocy, hartowanie ducha, zwątpienie w sens misji, dojrzewanie do odpowiedzialności, batalia z pokusami – specjalizujący się dotąd w horrorach reżyser David F. Sandberg ("Kiedy gasną światła", "Annabelle: Narodziny zła") odhacza obowiązkowe punkty konwencji, lecz każdy z nich staje się polem komediowych eksperymentów. Głównym źródłem humoru jest w filmie założenie, że wożąc się w ciele Shazama, Billy Batson pozostaje rebelianckim nastolatkiem, który przehandlowałby cały świat za paczkę ulubionych chipsów oraz napój energetyczny.  


Napisany z polotem scenariusz, a także przejrzystość reżyserskich intencji sprawiają, że "Shazam!" – o wiele zgrabniej niż przypuszczaliście po seansie zwiastuna – wpasowuje się w szlachetną tradycję kina familijnego. I nie mówię tu o pisanych z kalkulatorem w dłoni produkcjach "od lat pięciu do stu pięciu", tylko o filmach, które definicję rodziny tematyzują. Podobnie jak w niedawnych, nagrodzonych Złotą Palmą "Złodziejaszkach" Hirokazu Koreedy (już widzę Wasze miny, ale proszę, wysłuchajcie mnie do końca!) twórcy przekonują nas o nietrwałości więzów krwi i wygłaszają płomienną pochwałę modelu opartego o wspólnotę potrzeb, wrażliwości i lęków. Dzięki kapitalnej nastoletniej obsadzie (neurotyczny Jack Dylan Grazer w roli przyszywanego brata Billy'ego kradnie show) cała ta narracja wydaje się lekka jak piórko, zaś momenty o zaskakującej amplitudzie emocji wbijają się klinem pomiędzy kreskówkowe starcia i maratony gagów. 

Shazam nie kłania się ani konkurencji z Marvela, ani swoim ziomkom z komiksowego panteonu DC. Stoi na własnych, absurdalnie umięśnionych nogach i sprawdza się doskonale jako symbol nowej strategii artystycznej swoich ojców. A przy okazji potrafi nas rozśmieszyć, zasmucić, podnieść na duchu i zażenować. Filadelfia ma swojego superbohatera – krzyczą nagłówki gazet w filmie Sandberga. Cóż, wygląda na to, że nie tylko Filadelfia. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Słowa mają moc, ludzkość od wieków przypisuje im niezwykłe znaczenie. O potędze imion oraz nazw można... czytaj więcej
Nie tak dawno temu mieliśmy przyjemność prześledzić filmowe origin story Kapitan Marvel, dostarczone, a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones