Recenzja wyd. DVD filmu

Zew krwi (2006)
James Isaac
Jason Behr
Elias Koteas

Ziew tandety

Kiedy zobaczyłem plakaty reklamujące "Zew krwi", uśmiechnąłem się z lekkim politowaniem. Wyglądały, co najmniej dziwnie, żeby nie powiedzieć śmiesznie. Postanowiłem jednak dowiedzieć się czegoś
Kiedy zobaczyłem plakaty reklamujące "Zew krwi", uśmiechnąłem się z lekkim politowaniem. Wyglądały, co najmniej dziwnie, żeby nie powiedzieć śmiesznie. Postanowiłem jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tym filmie i ostatecznie stwierdziłem, że pomimo początkowej niechęci obejrzę go. 

Fabuła oczywiście okazała się oklepana i świetnie znana z innych filmów. Na świecie obok ludzi żyją wilkołaki, które podzielone są na dwie frakcje. Pierwsza z nich uważa likantropię za dar stawiający ich nad resztą ludzi, wręcz jako odrębny gatunek. Przeciwna postrzega swoją drugą naturę jako przekleństwo i pragnie pozbyć się jej za wszelką cenę. Jak głosi legenda, ma pojawić się chłopiec, wybraniec, który trzeciego dnia od wzejścia czerwonego księżyca będzie w stanie pokonać klątwę. Czerwony księżyc właśnie pojawił się na nocnym niebie po raz pierwszy, a wrogowie "zbawiciela" trafili na jego trop. 

Scenariusz opiera się na utartym schemacie – dobrzy są słabsi i uciekają przed potężnymi oraz złymi wrogami, którzy ich po kolei eliminują. Oczywiście osią fabuły jest chłopiec-wybraniec, który ma okazać się zbawcą, ale sam jeszcze nie wie, czemu i w jaki sposób. Wbrew wszystkiemu młodzieniec na spokojnie przyjmuje brzemię na swoje barki i z garstką przyjaciół podejmuje wyzwanie. Wszyscy wsiadają w stary, ogromny, opancerzony samochód i odpierają kolejne ataki nieprzyjaciół. Złośliwie można powiedzieć, że jest to specyficzny rodzaj kina drogi - drogi przez mękę zarówno widza (przewidującego każdą kolejną scenę), jak i głównego bohatera. 

Dziwi mnie to, że na ekranie można zobaczyć aktorów takich jak Jason Behr, Kim Coates, czy Rhona Mitra. Nie są to może wielkie nazwiska, ale podejrzewam, że większość widzów ich rozpozna. Z drugiej strony można domyślać się, czemu nie osiągnęli wielkiego sukcesu w Hollywood. Od większości postaci wieje sztucznością i trudno mi określić, jaka jest tego dokładnie przyczyna – aktorzy, czy kiepskie dialogi. Skłaniam się w kierunku tej drugiej opcji, gdyż w większości są beznadziejne. Miałem wrażenie, że scenarzysta powyciągał je z innych obrazów i powklejał w scenariusz "Zewu krwi" z myślą, iż tutaj też się sprawdzą. Niestety nie wyszło. 

Największym plusem (i chyba jedynym) jest podejście do samej likantropii. W tym filmie wilkołaki nie mają wpływu na przemianę i przyjmowaną formę. Wszystko dzieje się w niekontrolowany sposób podczas nocy, kiedy widoczny jest księżyc. Ciekawe jest też, w jaki sposób obydwie osobowości człowieka mają na siebie wpływ. Człowiek, nawet najszlachetniejszy, w wilczej formie zmienia się w krwiożerczą bestię niekontrolującą swoich agresywnych zachowań. Z drugiej strony, jeśli po przemianie człowiek zasmakuje krwi działa ona na niego jak narkotyk i to bardzo silnie uzależniający. Do głosu dochodzi mroczna część takiego śmiertelnika. Można powiedzieć, że jest to powrót do starego podejścia do tych stworzeń, powrót do wilkołaków ze średniowiecznych legend. 

Ma to oczywiście swoje konsekwencje, gdyż "ci dobrzy" w czasie przemiany zamykają się w domach/piwnicach unieruchomieni tak, aby nie móc się uwolnić i dopuścić do głosu ich drugiej natury. Zaowocowało to całkowitym brakiem walk wilkołaków (nie wspominając o efektownych walkach), które zamieniono na długie, nudne i mało ciekawe strzelaniny. Najlepiej obrazuje to cytat z filmu Troy’a Duffy’ego "Święci z Bostonu": W filmach zawsze jeden wskakuje za kanapę i trzeba się z nim strzelać przez 10 minut tylko tutaj trwa to trochę dłużej i nie ma kanapy. 

Z czystym sumieniem mogę napisać: jest to jeden z najgorszych obrazów, jakie przyszło mi obejrzeć i mam nadzieję, że ostatni. Pełno w nim błędów i niespójności, do tego jest do bólu nudny. Po skończonym seansie miałem ochotę wyć do księżyca, oczywiście z rozpaczy. "Silent Hill", pomimo że miał tych samych producentów i nie można go zaliczyć do najlepszych horrorów w historii kina, jest o niebo lepszy. Do produkcji takich jak "Underworld" nawet nie ma sensu go porównywać. Nie sprawdza się ani jako kino akcji, ani horror. Jedyny strach, jaki czuje się, oglądając "Zew krwi", to obawa przed kolejnymi filmami jego twórców. Może gdyby twórcy chcieli zrobić ten obraz z przymrużeniem oka jak w "Armii wilków", efekt byłby inny - niestety to miało być na poważnie. Jeśli w jakikolwiek sposób trafi się na ten tytuł, nie można go obejrzeć pod żadnym pozorem. Najlepiej udawać, że on nie powstał. 
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na pozór to klastyczna jatka w stylu kina klasy B, paradoksalnie to co mogłoby brzmieć jak zarzut,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones