Recenzja filmu

3000 mil do Graceland (2001)
Demian Lichtenstein
Kurt Russell
Kevin Costner

Return to... maker

Pustynia w stanie Nevada. Szerokie pustkowia przecina tylko jedna zakurzona droga międzystanowa. Walczą na niej dwa skorpiony: jeden biały, drugi czarny. Wygenerowane komputerowo stawonogi
Pustynia w stanie Nevada. Szerokie pustkowia przecina tylko jedna zakurzona droga międzystanowa. Walczą na niej dwa skorpiony: jeden biały, drugi czarny. Wygenerowane komputerowo stawonogi przypominają wirtualnych wojowników. Poruszają się z zabójczą szybkością, zwinnie. W końcu jeden z nich wygrywa i w tej samej chwili zostaje przejechany przez cadillaca. Czerwonego. Tę sceną zaczyna się wchodzący na nasze ekrany "3000 mil do Graceland". Wbrew pozorom nie jest to film przyrodniczy ani sequel "Mikrokosmosu". To schematyczna i kiepska opowieść, ni to kryminalna, ni to sensacyjna, ale za to z gwiazdorską obsadą. W drodze do Las Vegas, Michael (Kurt Russell), który właśnie wyszedł z więzienia, zatrzymuje się w przydrożnym hotelu. Poznaje piękną Cybil (Courteney Cox) i jej małego syna, łobuziaka Jessiego Jamesa. Mężczyzna i Cybil szybko się do siebie zbliżają. Do tego samego hotelu przyjeżdża czterech przyjaciół Michaela. Każdy z nich, Hanson (Christian Slater), Murphy (Kevin Costner), Franklin (Bokeem Woodbine) i Gus (David Arquette), ma kryminalną przeszłość. Planują razem napad na jedno z największych kasyn w Las Vegas. Pomysł byłby szaleństwem, gdyby nie to, że w mieście rozrywki i hazardu jest właśnie... tydzień Elvisa. W związku z tym w hotelowych windach i na korytarzach można spotkać dziesiątki, jeśli nie setki, mężczyzn ubranych jak Król. Pięciu recydywistów przebiera się zatem w barwne i błyszczące kostiumy. W kolorowych futerałach wnoszą do kasyna broń. Jednak napad nie przebiega zupełnie zgodnie z ich planem. Giną ludzie, a i same "Elvisi" nie mogą się porozumieć... Historia zapowiada się na całkiem ciekawą, ale na tym koniec. Akcja szybko przekształca się w standardowy film sensacyjny. Nie dzieje się nic ciekawego, schemat goni schemat. W filmie nie ma tajemniczości, nagłych zwrotów, które uczyniłby opowieść interesującą. Wręcz przeciwnie, można łatwo przewidzieć przebieg wydarzeń. Widz dostaje kilka wskazówek co do rozwinięcia akcji - Michael jest ubrany w biały kostium, Murphy w czarny, co kojarzy się z początkową sceną walki skorpionów. Jak można się łatwo domyślić, tych dwoje szybko staje przeciwko sobie i rozpoczyna walkę. Najpierw o pieniądze, z czasem o życie. Im dłużej trwa film, tym akcja jest nudniejsza, wlecze się jak ślimak po autostradzie. A raczej trzy ślimaki, gdyż obserwujemy rozwój kilku równoległych wątków: Michaela, Murphy'ego i policjantów, którzy ich ścigają. Niektóre sceny są za długie i niepotrzebnie brutalne. Można odnieść wrażenie, że reżyser chce zaimponować widzowi ilością efektów specjalnych, sztucznej krwi, świateł i zniszczonych dekoracji. Takie sceny nic nie wnoszą do akcji, a tylko ją spowalniają. Szkoda, że montażyści nie skrócili filmu o pół godziny, może wtedy byłby ciekawszy. Jednym z niewielu atutów filmu są znakomite zdjęcia. Widać, że operator, David Franco ("Jak ugryźć 10 milionów") jest dobry w tym, co robi i nie boi się wykraczać poza granice standardowego wykorzystania kamery jako aparatu fotograficznego. Jego zdjęcia znakomicie współgrają z muzyką oraz z akcją, którą dzięki szybkim szwenkom, panoramom i różnym specjalnym zabiegom posuwają ją naprzód. Sporo jest także ujęć kręconych z ręki. Dzięki temu chociaż niektóre fragmenty filmu są interesujące i w miarę dynamiczne. Niestety jest ich niewiele, więc opowieść wydaje się niemiłosiernie długa. Zaletą jest, choć raczej niewielką, "3000 mil do Graceland" gwiazdorska obsada. Poza znanymi aktorami, którzy grają bandytów przebranych za Elvisa, w filmie pojawiają się także Jon Lovitz ("Zagniewani młodociani", "Wyścig szczurów"), Ice-T, Kevin Pollack ("Kasyno", "Cała ona"). Z całego aktorskiego grona najbardziej podobał mi się Kurt Russell, którego jestem wielbicielką od czasu obejrzenia "Ucieczki z Nowego Jorku". Bardzo źle odebrałam występ Kevina Costnera. Jego gra jest zupełnie nieprzekonująca, wręcz słaba. Jego postać, Murphy, to dziwak, pełen okrucieństwa, ale jakby bezmyślnego. Jego zło jest powierzchowne i zdaje się wręcz wymuszone. Dostajemy wskazówki od reżysera na temat Murphy'ego, który miał trudne dzieciństwo, był być może wykorzystywany seksualnie przez mężczyznę. Są one jednak pokazane jakby od niechcenia. Costner w ogóle z nich nie korzysta, a szkoda, gdyż mógłby uzyskać bardzo ciekawy efekt, pogłębiając swoją postać. Niestety jego bohater jest jednowymiarowy i płytki. Taki typ aktorstwa jest właściwy raczej dla filmów klasy B jeśli nie gorszych. Za tę rolę Costner został wyróżniony... nominacją do Złotej Maliny w kategorii "Najgorszy aktor". Dostał także drugą, wspólnie z Kurtem Russellem oraz Courtney Cox w kategorii "Najgorsza para". Wątpliwie wyróżnienie dostał też autor scenariusza, Courtney Cox (najgorsza aktorka). "3000 mil do Graceland" ma też szansę zostać najgorszym filmem roku. Nie radzę przekonywać się, czy te nominacje były zasadne. Naprawdę szkoda czasu. Jest wiele innych filmów, które są dobre zarówno od strony technicznej, jak i scenariuszowej. W końcu, kogo obchodzi historia facetów, którzy nie dość, że starają się upodobnić do nieżyjącego od lat piosenkarza, to jeszcze uważają się za ich syna. Są lepsze sposoby na spędzenie dwóch godzin, zwłaszcza że idzie wiosna.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones