Recenzja filmu

7 dni w Hawanie (2012)
Laurent Cantet
Benicio del Toro
Josh Hutcherson
Emir Kusturica

O kilka dni za dużo

Choć gdzieniegdzie pobrzmiewają mniej oczywiste tony, przedstawiony tu obraz Kuby sprowadza się do turystycznej widokówki. Bardzo ładnie sfotografowanej, ale nie wolnej od stereotypów i
Spośród siedmiu dni, jakie spędzamy tu w Hawanie, jeden drugiemu nierówny. Taki w końcu urok nowelowych filmowych wycieczek po słynnych miastach. Jak pamiętamy z filmów o zakochanym Paryżu czy Nowym Jorku, wraz z inwentarzem niekompatybilnych reżyserskich osobowości przychodzi jakościowe rozchwianie.  

Ale choć każdy z siedmiu autorów ciągnie w swoją stronę, stylistyczne spektrum filmu nie jest zbyt rozpięte. Najdalej od komediowo-nostalgicznego status quo odchodzą Julio Medem i Gaspar Noé. Pierwszy proponuje nam kiczowaty melodramat o pewnym miłosnym trójkącie, drugi natomiast – ćwiczenie stylistyczne z budowania klimatu grozy. Segment twórcy "Nieodwracalnego" zdecydowanie najbardziej odstaje od całości. Oglądamy w nim egzorcyzm, mający na celu wyleczenie młodej dziewczyny z homoseksualnych skłonności. Francuski reżyser zamienia ciepłe rozbujanie pozostałych nowelek na charakterystyczny dla siebie duszny klimat. Zamiast zabawnych perypetii i skąpanych w słońcu uliczek, mamy tu rozegrany w pierwotnym rytmie rytuał. Wciągający, ale pozostający jednak zaledwie intrygującą wprawką.

O dziwo, cały film ma tylko jednego scenarzystę – kubańskiego pisarza Leonardo Padurę. Próbuje on zbudować integralny obraz tętniącej życiem Kuby, stąd na przykład przemykające się pomiędzy kolejnymi epizodami postacie. Efekt jest jednak wymuszony i niekonsekwentny, a te szarady i tak donikąd nie prowadzą.

Wiele nowelek opowiedzianych jest z punktu widzenia przybysza, obcego. To młody amerykański aktor (Josh Hutcherson) szukający "okazji" w nocnych klubach Kuby, znany reżyser (Emir Kusturica), który przybył odebrać nagrodę za całokształt twórczości, albo palestyński dziennikarz (Elia Suleiman), mający przeprowadzić wywiad z lokalną osobistością. Ich historie przyprawione są oczywiście szczyptą humoru: czy będzie to matrymonialna pomyłka Hutchersona czy autoparodia kreującego się na pijaka i abnegata Kusturicy. Najlepiej w całym tym zestawie wypada nowelka Suleiman. Reżyser/aktor ma unikalny talent do wydobywania komizmu z konfrontacji apatycznego bohatera z jego otoczeniem (m.in. przemówienia Fidela Castro w telewizji) – co więcej, czyni to niemal bez słów.

Zaskoczeniem może być brak komentarza politycznego. Punktem wyjścia dla nowelek Juana Carlosa Tabio i Laurenta Canteta są trudy życia na Kubie (problemy z niedoborem podstawowych produktów), a mimo to reżyserzy komponują wokół nich leciutkie anegdotki. Lokalna społeczność jednoczy się tu w realizacji jakiegoś celu (czy to upieczeniu tortu, czy zbudowaniu fontanny-kapliczki z Matką Boską), a ich starania mają bezpretensjonalny, komediowy wydźwięk. Widzimy co prawda usiłujących uciec z kraju Kubańczyków, ale nigdzie nie zostają zgłębione przyczyny ich dramatycznej decyzji. Najbliżej tego jest opowieść o dylemacie młodej Cecylii. Ale problem bohaterki zostaje rozwodniony łzawym anturażem historyjki o kobiecie rozdartej między dwoma mężczyznami. Zło przychodzi tu zresztą z zewnątrz – pod postacią śliskiego Daniela Brühla. Daje on obietnicę lepszego świata, ale za cenę wykorzystania kubańskiej niewinności.

Choć gdzieniegdzie pobrzmiewają więc mniej oczywiste tony, przedstawiony tu obraz Kuby sprowadza się do turystycznej widokówki. Bardzo ładnie sfotografowanej, ale nie wolnej od stereotypów i ślizgającej się po temacie. Często po prostu dość nijakiej.
 
1 10 6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones