Recenzja filmu

Avengers: Koniec gry (2019)
Anthony Russo
Joe Russo
Robert Downey Jr.
Chris Evans

Recenzja niepopularna

Drogie Marvel Studios, chciałem pokochać Endgame, naprawdę chciałem. Jako osoba, dla której superbohaterowie nie kończą się na MCU, czy filmach w ogóle, był to dla mnie jeden z najważniejszych
Drogie Marvel Studios,

chciałem pokochać "Endgame", naprawdę chciałem. Jako osoba, dla której superbohaterowie nie kończą się na MCU, czy filmach w ogóle, był to dla mnie jeden z najważniejszych tytułów… kiedykolwiek. Z kolei jako entuzjasta filmów, seriali, gier, a całościowo rzecz ujmując - ktoś zaznajomiony już z tysiącami opowieści - musiałem od Was oczekiwać czegoś nowego, czegoś więcej. I nie mam tu na myśli oczywiście więcej żartów, czy efektów. Pod tym względem bawicie mnie od lat.

Podgatunek/kategoria "filmy o superbohaterach" zmaga się z łatką rozrywki niższych lotów, a na pewno nie jest zaliczana do intelektualnych dzieł, skłaniających do zadawania sobie pytań natury egzystencjalnej. Jednakże nie zgodzę się, że nie można ich określać ambitnymi - i tutaj jest miejsce na po prostu dobre, a może i porywające, historie, w których bogata otoczka jedynie upiększa to, co samo w sobie już zachwyca. Sam koncept walki o prawdę, dobro, sprawiedliwość, które ludzkość niekoniecznie stawia na pierwszym miejscu w realnym świecie, można uznać za wzruszające. Gdy dodamy do tego gotowość zapłacenia najwyższej ceny, mamy praktycznie wszystko, aby tworzyć niesamowite eposy.


Z wielkimi oczekiwaniami wiąże się jednak wielka odpowiedzialność, a tej zwyczajnie nie udźwignęliście. Rozumiem, byliście w tyleż komfortowym, co niewygodnym położeniu po spektakularnej i szokującej "Wojnie bez granic". Przewyższyć dokonania poprzednika, zamknąć dziesięcioletni rozdział wielkiego uniwersum. Pamiętając zarazem, że choć sporo pasażerów na tym przystanku wagon opuści, to marvelowska lokomotywa pojedzie bez nich dalej, nie mogąc po drodze kompletnie opustoszeć ani zgasnąć.

Jestem niepocieszony, że poszliście po najmniejszej linii oporu, decydując co dalej. W filmie zadrwiliście z wielu produkcji wykorzystujących podobne motywy, po które Wy sięgnęliście ale… wcale nie zrobiliście tego lepiej. Ja wiem, ja wszystko rozumiem. Jest to film science-fiction i z zasady trudno, aby wszystko miało w nim sens, co nie znaczy, że nie można mieć wobec tego jakichkolwiek wymagań. O ile jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że w tym uniwersum są kosmici, modyfikujący genetycznie króliki tak, aby wyglądały jak szopy, to występują tu też elementy fantastyczne, lecz stylizowane na realne. Innymi słowy, jeżeli opracowujecie jakąś teorię na potrzeby filmu, to mogę ją przyjąć, ale bądźcie chociaż w jej obrębie konsekwentni. Postanawiam, że w moim świecie fantasy 2+2=17. Nie mogę po jakimś czasie ot tak zmienić tego równania bez żadnych wyjaśnień, a ewentualnie zaznaczyć, że jest inaczej. Tutaj mamy problemy ze spójnością w tych delikatnych miejscach, gdzie twórca powinien przedstawić swój wymysł jako wiarygodny. Dodając do tego fakt, że po sieci hulały ciekawsze teorie… Szkoda.



Taki film po prostu muszę oceniać przez pryzmat tego, co było, jakimi zasobami dysponowaliście (dziedzictwo, budżet, obsada, czas projekcji). Piedestał pod wybudowanie pomnika był gotowy, właściwie wystarczyło całość jedynie doszlifować, pozłocić. Hej, sami podwieszaliście poprzeczkę coraz wyżej i wyżej, a skoro tyle się znamy - obserwowałem jak raczkujecie, a potem dzielnie stawiacie pierwsze kroczki na niepewnym gruncie - to chyba mogę być całkowicie szczery, i po tylu pochwałach w końcu zganić. A propos pochwał...

...
"Infinity War" była dla mnie niemal kompletnym kinem superhero. Udowodniła, że można zrobić (dość) poważny, bezkompromisowy film o gościach w trykotach, zachowując przy tym ducha komedii, tak charakterystycznego dla Waszych produkcji. Długo czekałem na złoczyńcę, który podbije stawkę. Zdejmie z superbohaterów MCU tę osłonkę nietykalności. Zwiększy nieprzewidywalność i emocje podczas doświadczania tych opowieści. Thanos to dostarczył, mając przy tym coś więcej niż bezmyślną chęć siania zniszczenia. Przez tych 10 lat herosi byli co najwyżej okaleczani, tracili bliskich, ale kontynuowali wędrówkę w niemal niezmienionym składzie. "Infinity War" to był przełom.


Skoro rok temu otrzymałem produkcję przełomową, to nie mogłem teraz obniżyć oczekiwań. Ponadto, uważam, że niebezpiecznie blisko tu rozwiązań, myślenia, jakim kierował się… Rian Johnson, przygotowując swoje "Gwiezdne wojny". Jeśli coś w tym filmie zaskakuje, to głównie drastyczne zmiany zachowania, wyglądu lub zachowania i wyglądu zarazem, poszczególnych - zdawałoby się - tak dobrze nam znanych postaci. Tylko ja tego nie kupuję, znowu ucieczka do prostych rozwiązań. Szok, ale tani. I naprawdę, ludzie, macie bogaty przekrój postaci: zwykłych śmiertelników z przydatnymi gadżetami, zmodyfikowanych genetycznie, niemal bogów, bogów… Jedni z nich mogą bezpośrednio oberwać pociskiem, rakietą, inni nie. Nie powinniście tak planować fabuły, aby o tych zależnościach zapominać. Czy też świadomie je olewać. Nie przyjmuję do wiadomości obrony pod tytułem "świadomie komiksowy" film. Cierpi na tym dramaturgia, która i tak jest moim zdaniem mniejsza niż w "Infinity War".



Chciałbym pominąć tutaj całkowicie kwestie światopoglądowe, lecz nie mogę. Marvel, jesteście hipokrytami. Trzeci kolejny film musi uzmysławiać, jak silne jest girl power. W "Avengers 3" była to scena, w której Czarną Wdowę wspierają akurat Okoye i Wanda. Potem nadeszła Kapitan Marvel, której całe życie było rujnowane przez wrednych mężczyzn. Tym razem ponownie wracamy do konceptu, gdzie superbohaterce mogą pomóc… najwyraźniej jedynie superbohaterki. Tym razem poszliście nawet krok dalej i w pewnym momencie za koleżanką wstawiły się nie dwie, a około sześć kolejnych w pięknym feministycznym ujęciu. Jednakże żaden z mężczyzn z pola bitwy. Pogubiłem się już w całej tej poprawności, bo czy takie tworzenie podziałów nie kłóci się za bardzo z główną koncepcją równości? Czemu kobiety nie mogą stanąć ramię w ramię z mężczyznami? Jedni pomagać drugim? Na domiar złego, troszcząc się o udobruchanie 0,0001 (?) społeczeństwa, zapominacie o innych. Dlaczego żarty o otyłości czy adopcji są na porządku dziennym? Czy tym osobom nie należy się szacunek? W mojej skromnej opinii troszkę te wartości uciekają w kierunku kolejnej skrajności, a chyba nie to było celem.

Koniec końców powstała laurka dla własnych dokonań. Odnoszę wrażenie, że proces planowania fabuły bazował na myśli przewodniej, jak tu upchnąć każdego znaczącego bohatera, który przewinął się przez filmy MCU oraz połowę drugoplanowych. Musiała na tym ucierpieć całość. Gdy ujawniono, jak długim filmem będzie "Endgame", cieszyłem się niezmiernie. Teraz mam wrażenie, że tę nadwyżkę wykorzystano z niewłaściwych pobudek. W całym tym rozgardiaszu część scen podobała mi się, nie skłamię, że nie. Tylko nie poświęciłbym dla tego faktu fabuły. Sposobności, by po raz ostatni z aktorami żegnającymi się ze swoimi rolami stworzyć coś nieprzewidywalnego, zamiast usiąść z nimi przy ognisku i powspominać. W tym celu montuje się wideo na media społecznościowe, a nie marnuje okazję na wielkim ekranie. Tutaj skupiono się na puszczeniu serii full-auto z sentymentów, jak w "Przebudzeniu Mocy". Z tym, że "Gwiezdne wojny" wracały po dekadzie, a niektórzy bohaterowie po trzech, a Avengers po... roku.



Nie chcę kończyć tego bolesnego listu pisanego z miłości polityką czy też narzekaniem. Pomimo że wydaje mi się, iż Marvel Cinematic Universe zasługiwało na znamienitszy koniec, z tych niemal trzech godzin można wyłowić wiele dobrego. Przede wszystkim Robert Downey Jr. stawia pieczątkę pod fenomenalną rolą, do końca utrzymując poziom. To samo można powiedzieć o reszcie obsady, jednakże odtworzenie postaci Tony’ego Starka stawiam poziom wyżej i tak już imponującego. Co ważne, wątek Iron Mana przedstawiliście wręcz bez zarzutu, a skoro mieliście już idealnego artystę obsadzonego w tej roli - śledziło się jego losy z olbrzymią przyjemnością. Inny lider franczyzy - Kapitan Ameryka - tak nie błyszczał, a jego ostatnie sceny... ugh. On z kolei skradł scenę walki, gdzie w poprzednim filmie królowali raczej Iron Man, Thor czy nawet War Machine. Owszem, były udane dowcipy, choć wśród wielu nietrafionych. Od strony wizualnej bez niespodzianek, film cieszy oczy, równając do wyznaczonego poziomu. Przy takiej ilości odwołań, oczywiście pełno jest momentów delikatnego wzruszenia, które w danej chwili sprawiają przyjemność.

Mam świadomość, że zapewne w przygotowaniu jest model na co najmniej dekadę i nawet w okolicznościach odzyskania dwóch popularnych serii, wszystko ma być rozważnie zaplanowane. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że istniała szansa otrzymania czegoś bardziej satysfakcjonującego już teraz, ale świadomie zostawiacie to na potem. Wiernie czekając na ten moment, w chwili nostalgii częściej będę wracał jednak do "Infinity War" aniżeli - w zamyśle sentymentalnego - "Endgame"...



Dziękuję,

Łukasz "Lukop" Kopciński

Jeśli, Drogi Czytelniku, dotrwałeś do tego momentu, to - po pierwsze - dziękuję Ci, a po drugie - jeżeli przy okazji należysz do licznej grupy wystawiających maksymalne noty i dodających serduszka, to… zazdroszczę Ci. Chciałbym razem z Tobą celebrować ten finał, tak jakbym to sobie wymarzył, ale nie potrafię. Gdzieś kiedyś usłyszałem: "Nawet, gdy cały świat wmawia ci, że powinieneś zmienić stanowisko, w które wierzysz, zaprzyj się mocniej nogami, niczym drzewo korzeniami przy rzece prawdy i powiedz mu «Nie, Ty zmień»". 

Nawet, gdy nie przysporzy ci to popularności.

1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"I fought my way out of that cave, became Iron Man, realized I loved you. I know I said no more... czytaj więcej
Równo rok po słynnym pstryknięciu palcami przez Thanosa Avengersi powracają na ekrany kin, aby (stosownie... czytaj więcej
Wedle ponurej, internetowej przepowiedni 2019 miał być rokiem, w którym Marvel wypuści film DC, a DC... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones