Recenzja filmu

Biała noc (2011)
Frédéric Jardin
Tomer Sisley
Serge Riaboukine

Mroki Paryża

"Biała noc" w całości utkana jest z gotowych klisz. Kino akcji łączy się z policyjnym thrillerem, rodzinny dramat z mafijnymi porachunkami, są wredni policjanci z wydziału wewnętrznego, brudny
W "Białej nocy" Frédéric Jardin chciał zaserwować widzom kawałek mięsistego kina akcji. Szkoda tylko, że całą swą twórczą energię poświęcił inscenizowaniu scen walk, jednocześnie zapominając o fabularnym miąższu. Jego film pulsuje adrenaliną, ale brakuje mu precyzyjnej dramaturgicznej struktury.

Zaczyna się klasycznie – od "trzęsienia ziemi". Ulicami Paryża dwóch zamaskowanych facetów ściga parę nieszczęśników. Jest strzelanina, kradzież torby z kokainą, przypadkowe zranienie jednego z napastników. Energia, rytm, emocje. Szybko jednak spada temperatura. Vincent (Tomer Sisley), brudny gliniarz dorabiający sobie na narkotykowym rynku, trafia w środek krwawego klinczu. Jego syn został porwany przez gangsterów, którym ojciec-policjant podprowadził drogocenny towar. Aby go uratować, Vincent musi zwrócić narkotyki. Problem w tym, że sam pada ofiarą spisku i wkrótce musi unikać mafijnych kul, podejrzeń wydziału wewnętrznego i konkurencyjnej grupy gangsterów ostrzących sobie zęby na drogocenną przesyłkę.

Jardin stara się balansować między kinem walki, gdzie fabuła traktowana jest w sposób pretekstowy, i thrillerem, który – gdy pozbawi się go mięsistych postaci – staje się jedynie kukiełkowym spektaklem. Nie potrafi porzucić psychologiczno-socjologicznych ambicji ani zrezygnować z widowiskowej prostoty. W efekcie otrzymujemy thriller pozbawiony emocji i filmową nawalankę, która co rusz grzęźnie na narracyjnych mieliznach.

"Biała noc" w całości utkana jest z gotowych klisz. Kino akcji łączy się z policyjnym thrillerem, rodzinny dramat z mafijnymi porachunkami, są wredni policjanci z wydziału wewnętrznego, brudny glina o szczerym sercu, tureccy mafiosi (Birol Ünel godzien zdecydowanie większej roli) i quasi-fetyszystyczna postać seksownej Azjatki. Próżno tu szukać zaskakujących wolt i nietypowych postaci. Wszystko, co Jardin ma do zaoferowania, znamy bowiem z dziesiątków innych policyjnych thrillerów.

Twórca "Białej nocy" z minuty na minutę coraz głębiej grzęźnie w powtórzeniach. Jednocześnie jego opowieść gubi rytm. Trwające kilka minut sceny walk, choć są imponującym popisem choreograficznej sprawności, zaburzają naturalny bieg narracji. W pogoni od mordobicia do strzelaniny twórcy zapominają o motywacjach bohaterów i wyrazistych psychologicznych portretach.

Filmu Jardina próbuje bronić Tom Stern. Stały operator Clinta Eastwooda w "Białej nocy" raz po raz pokazuje rzemieślniczą sprawność i zaskakuje nietypową konstrukcją kadrów. Ujęcie korytarza z rozświetlonymi mleczną bielą lampami czy scena, w której kamera z dołu filmuje dwójkę policjantów idących po kratowanej platformie, mają w sobie sporo plastycznej siły. Szkoda tylko, że Jardin oraz pozostali scenarzyści – Olivier Douyère i Nicolas Saada – marnują talent Sterna oraz aktorski potencjał Sisleya, Riaboukine'a i Ünela, dając im do ręki scenariusz pozbawiony mięsa, a napędzany jedynie testosteronem i adrenaliną.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones