Recenzja filmu

Brahms: The Boy II (2020)
William Brent Bell
Katie Holmes
Owain Yeoman

Lalka Land

Posklejany ze skrawków "Annabelle", "Omenu" i "Amityville" straszak wzbogacony - tak jak w pierwszej części - o wątek mierzenia się z traumami. Problem w tym, że kiedy film wkracza na terytorium
Tytułowy złoczyńca nosi imię na cześć legendarnego niemieckiego kompozytora i jest to, niestety, jedyny element filmu, który ma cokolwiek wspólnego z wirtuozerią. W horrorze "Brahms: The Boy 2" od scenarzysty cierpiącego na zupełny deficyt kreatywności straszniejsza wydaje się tylko szokująco niska inteligencja bohaterów.



Przepraszam za ów bezceremonialny wstęp, ale utwór Williama Brenta Bella nie zachęca do umysłowej gimnastyki i dzielenia włosa na czworo. Nie stymuluje także zmysłu ironii i nie dostarcza frajdy, jaka może płynąć z obcowania ze złym kinem. Nie czuć w nim bowiem ani radości tworzenia, ani śladowej choćby potrzeby, by z dobrze znanych fanom gatunku klocków ułożyć nowy intrygujący wzór. To film, w którym siły nieczyste dybią na nadwrażliwe, niewinne dziecię, szemrany sąsiad krąży po okolicy w oczekiwaniu, aż będzie mógł wyjawić swoją tajemnicę, a podejrzliwa bohaterka jest traktowana przez otoczenie jak niespełna rozumu. Tymczasem wystarczyłoby, żeby postaci częściej ze sobą rozmawiały albo chociaż nauczyły się zawczasu korzystać z wyszukiwarki internetowej, a cały misterny plan z piekła rodem trafiłby szlag.



Zaczyna się tak: rodzina, która padła ofiarą napadu, decyduje się na wyprowadzkę z miasta na sielską prowincję. Tuż po przyjeździe cierpiący na zespół stresu pourazowego syn znajduje na podwórzu lalkę. Początkowo wydaje się, że zabawka ma pozytywny wpływ na rozwój emocjonalny chłopca. Stopniowo staje się jednak źródłem koszmaru, przy którym konfrontacja ze złodziejami zaczyna wydawać się spacerem do parku. Ciąg dalszy to posklejany ze skrawków "Annabelle", "Omenu" i "Amityville" straszak wzbogacony - tak jak w pierwszej części - o wątek mierzenia się z traumami. Problem w tym, że kiedy film wkracza na terytorium dramatu psychologicznego, wypada równie wiarygodnie co "John Wick" jako subtelna opowieść o żałobie po stracie ukochanej kobiety. Bell jest przyzwoitym inscenizatorem, ale kiedy musi obnażyć demony siedzące w ludzkich głowach, okazuje się bezradny. Sytuacji nie poprawia Katie Holmes, która swoją pokaleczoną duchowo bohaterkę gra przy pomocy dwóch min oraz widowiskowego wytrzeszczu. Doprawdy, czasem można odnieść wrażenie, że nawet zimny jak stal Brahms ma bogatszy arsenał mimiczny.



Producentom ewidentnie marzy się, aby tytułowy bohater stał się nową ikoną (no, powiedzmy: ikonką) kina grozy, a co za tym idzie - sprawną maszyną do zarabiania pieniędzy. Porcelanowemu chłopcu brakuje jednak demoniczności Annabelle, smoliście czarnego humoru Chucky'ego czy pomysłowości zabójczej ekipy z "Władcy lalek". Zamiast grać na nerwach widza symfonię grozy, Brahms wywołuje głównie obojętność.
1 10
Moja ocena:
3
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones