Recenzja filmu

Challengers (2024)
Luca Guadagnino
Zendaya
Josh O'Connor

Tenis jak związek czy związek jak tenis?

Historia stara jak świat. Dwóch facetów jedna baba. Każdy czegoś pragnie i dogadać się nie mogą. Spełnienie jednego przeszkodzi spełnieniu drugiej osoby. Jak u Szekspira i jak w hiszpańskich
Historia stara jak świat. Dwóch facetów jedna baba. Każdy czegoś pragnie i dogadać się nie mogą. Spełnienie jednego przeszkodzi spełnieniu drugiej osoby. Jak u Szekspira i jak w hiszpańskich telenowelach. Do której z tych grup bliżej jest "Challengers"?
Cele bohaterów ujawnione są w jednej z pierwszych scen, gdy cała trójka spotyka się po raz pierwszy. Bezbłędna, młoda Tashi (Zendaya) wygrywa finałowy pojedynek Juniorskiego US Open. Gdy zdobywa zwycięski punkt wydaje z siebie orgazmiczny okrzyk. Patrick (Josh O'Connor) z emocji chwyta Arta (Mike Faist) za nogę, jednak Art nie odrywa oczu od młodej zawodniczki. No i właśnie o to chodzi. Patrick chce Arta, Art chce Tashi, a Tashi chce dobrego tenisa. Okrzyk dziewczyny usłyszymy w tym filmie jeszcze tylko raz.

Jednym z atrakcyjniejszych elementów tego filmu, prócz oczywiście długich nóg Zendayi, jest sam sposób przedstawienia historii. Zaczynamy od końca ale tylko po to by od razu przejść do samego początku, lata wcześniej. Historię śledzimy na dwóch osiach. Pierwsza to teraźniejszość i tutaj nie wychodzimy poza kort tenisowy, obserwujemy pojedynek między dwoma bohaterami. Druga to przeszłość. I tam też śledzimy pojedynek, ale nie tak dosłowny. W finale osie zbiegają się, lądujemy na korcie. Zaletą “Challengers” jest ciągła zmiana środka ciężkości. Widz nigdy nie ma pewności jak zakończy się wymiana, komu warto kibicować.

Trudno jest rozgryźć ten film. Z pozoru historia jest prosta, skupiona na relacjach między bohaterami. Jednak sama realizacja jest kapitalna. Muzyka, montaż, aktorzy, stroje i struktura opowieści. Wszystko tutaj jest perfekcyjnie przemyślane i ma swój niepowtarzalny charakter. 

Wadą jest powierzchowność i prostota. Zamiary, intencje i pragnienia bohaterów są proste do odczytania. Jest to popowy film rozrywkowy, z mocną muzyką, charakterystycznym montażem i pstrokatymi barwami. W przeciwieństwie do "Tamte dni tamte noce", mało mamy tutaj subtelności i wrażliwości. "Challengers" bliżej do wytrawnego i eleganckiego "Jestem miłością". Ta surowość sprawia, że bohaterów po prostu nie da się lubić.

Aktorsko film prezentuje się solidnie. Robotę robią smutne oczy Josha O'Connora i ironiczny grymas Mike Faista. Jednak po dwókrotnym obejrzeniu filmu nadal nie jestem w stanie powiedzieć, czy wierzę Zendayi. O ile w Tashi z "przeszłości" uwierzyć jest łatwo, to ta "teraźniejsza" prezentuje się raczej płasko.

Finalnie dostajemy zakończenie otwarte z potencjalnym happy endem. Patrick odzyskuje Arta, Art odzyskuje pewność siebie i umiejętności gry w tenisa, a co za tym idzie, Tashi, natomiast Tashi wreszcie dostaje dawkę dobrej gry. Jest to jednak prawdopodobnie happy end chwilowy. Przez moment wszyscy bohaterowie są "niby" spełnieni. Niby, bo jak już zdążyliśmy zauważyć, związki miedzy bohaterami, jak tenis, są bardzo dynamiczne i mogą ulec zmianie w każdej chwili.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Challengers
We trójkę byli złotymi dziećmi tenisa. Art został światowej klasy zawodnikiem, Tashi po okropnej kontuzji... czytaj więcej
Recenzja Challengers
Guadagnino popłynął. "Challengers" przypomina strumień myśli osoby z ADHD. Mamy efektowny montaż scen na... czytaj więcej