Recenzja filmu

Czarny koń (2011)
Todd Solondz
Jordan Gelber

Solondz bez pazura

Bohater "Dark Horse", Abe, przypomina trochę postaci z kumpelskich komedii Judda Apatowa: mieszka z rodzicami, nagą dziewczynę widział pewnie tylko na jakimś redtjubie, a najwięcej czasu zżera
Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć do "Dark Horse" Todd Solondz zapowiadał, że będzie to jego pierwszy film, który nie wzbudzi kontrowersji. Nie ma w nim gwałtów, molestowania dzieci i masturbacji – mówił. Po pokazie w Wenecji dochodzę jednak do wniosku, że wolę Solondza właśnie w wydaniu hardcore'owym. Pozbawiony pazura zamienia się w twórcę przeciętnego sitcomu.

Bohater "Dark Horse", Abe, przypomina trochę postaci z kumpelskich komedii Judda Apatowa: mieszka z rodzicami, nagą dziewczynę widział pewnie tylko na jakimś redtjubie, a najwięcej czasu zżera mu kupowanie za bajońskie sumy zabawek na eBayu. Między Solondzem a Apatowem istnieje jednak pewna istotna różnica: w filmie tego pierwszego nie ma przyjaciół-samców, którzy w ciężkich chwilach wesprą bohatera dobrą radą i lufką zielska. Co się tyczy samego Abe'a, to jest on tak odpychający, jak tylko może być grubas obwiniający wszystkich dookoła o własne niepowodzenia. Charakter tego wiecznego chłopca w dresiku idealnie oddaje jego uwielbienie do Coli Light: niby pochłania ją hektolitrami dla zaoszczędzenia kalorii, ale obwód jego pasa nie zmniejsza się nawet o centymetr. Ktoś jest za to odpowiedzialny, ale na pewno nie Abe. On ma wszystko pod kontrolą.

Oczywiście, oskarżanie Solondza o stworzenie antypatycznego bohatera byłoby głupie. Wszak solą jego filmów są osobnicy "odrażający, brudni, źli". Ci zaś, którzy wyglądają na miłych, okazują się zazwyczaj jeszcze większymi złamasami. Jednak nawet jeśli potraktujemy "Dark Horse" jako parodię kina dojrzewania (Abe podejmie heroiczną próbę  przemiany w dorosłego mężczyznę oraz znalezienia sobie wybranki), będzie to parodia letnia, z dowcipami niewykraczającymi poza to, co możemy zobaczyć w amerykańskich serialach komediowych nadawanych przez stacje kablowe. Rewelacyjna obsada (a w niej m.in. Farrow i Walken) oraz cudownie okropne popowe piosenki, które pełnią rolę komentarza  do prezentowanych na ekranie wydarzeń, nie są w stanie osłodzić zawodu. Cola light to nie to samo co tradycyjna Coca-Cola – prawdziwego cukru nic nie zastąpi.
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones