Przy ostrej jak brzytwa i precyzyjnej frazie Andrica język filmowy Jasmili Žbanić wydaje się zbyt letni i subtelny. I o ile sprawdzało się to w "Grbavicy", filtrującej brutalną rzeczywistość
Tych, co nie mogą mówić, bośniacka reżyserka Jasmila Žbanić widzi nie tylko w ofiarach wojny w Bośni i Hercegowinie, kobietach zgwałconych i zabitych podczas oblężenia Wiszegradu. Milczenie jest w filmie ciszą historii – milczeniem wszystkich, którzy fałszują dziejowe świadectwa albo pieczętują wspomnienia tak skutecznie, że zaczynają wierzyć we własne kłamstwa. Czyli requiem i zarazem wezwanie do podziału winy – forma, w której Žbanić, co udowodniła już w świetnej, debiutanckiej "Grbavicy", czuje się jak ryba w wodzie.
Pretekstem do kolejnej rundy zapasów z historią są dla reżyserki wspomnienia Kym Vercoe, australijskiej aktorki, która bierze na barki ciężar ekranowej rekonstrukcji swoich wideopamiętników. Vercoe gra w filmie samą siebie i z przerzuconym przez ramię plecakiem przyjeżdża do Bośni. Wykonanie turystycznego planu minimum i nocleg w hotelu Vilina Vlas nieopodal Wiszegradu staje się niespodziewanie katalizatorem prywatnego śledztwa. Odkopując demony przeszłości – najpierw w Sydney, potem na powrót w Bośni – kobieta odkrywa, iż hotel służył w trakcie wojny za tzw. obóz gwałtu, w którym przetrzymywano, torturowano i zgwałcono ponad dwieście kobiet. Naciski na autora przewodnika po turystycznych atrakcjach to dla Vercoe dopiero początek. Wkrótce kobieta konfrontuje się z lokalną bośniacką ludnością i stawia esencjonalne dla filmu pytanie o "pamięć" monumentów – o życie w kłamstwie, w cieniu architektonicznych cudów, z których niemal każdy – jak wpisany na listę dziedzictwa UNESCO most Mehmeda Paszy Sokolovicia – został splamiony krwią niewinnych.
O największej atrakcji Wiszegradu i symbolu braterstwa między Bośnią a Serbią pisał już laureat Nagrody Nobla Ivo Andric w "Moście na Drinie", ale jego krwawa kronika kończy się w okolicach II wojny światowej – zbiorowe gwałty i egzekucje na moście jeszcze w połowie lat 90. były codziennością. Z retrospekcji dowiadujemy się, że to właśnie proza Andrica przyciągnęła Vercoe do Bośni po raz pierwszy, z kolei bierze z powieści tytuł i podziela przeświadczenie autora o niemożliwej do zatrzymania sztafecie zbrodni wojennych. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Przy ostrej jak brzytwa i precyzyjnej frazie Andrica język filmowy Žbanić wydaje się zbyt letni i subtelny. I o ile sprawdzało się to w "Grbavicy", filtrującej brutalną rzeczywistość przez wrażliwość dorastającej dziewczyny, o tyle tutaj, na styku dokumentu i fabuły, wychodzi to nieco gorzej. Lekko narcystyczna osobowość Vercoe osłabia zresztą wydźwięk filmu, co podkreślają dodatkowo kiepsko zarysowane postaci drugiego planu. Rozdając ciosy, Žbanić osuwa się czasem w koleiny parodii – znamienna pod tym względem jest scena przesłuchania na komisariacie, w której brakuje tylko szpiega z krainy deszczowców i czarnej wołgi.
Koniec końców, "Dla tych..." sprawdza się najlepiej jako opowieść o raju utraconym. Kontrapunktujące płynącą z filmu, ponurą refleksję obrazu przyrody, architektury i lokalnego folkloru mają w sobie odpowiednią siłę – po prostu nie da się ich wyabstrahować z wojennego kontekstu. "Pamiętają" zarówno za ofiary, jak i za oprawców.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu