Recenzja filmu

Droga do szczęścia (2008)
Sam Mendes
Kate Winslet
Leonardo DiCaprio

Więźniowie normalności

Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w rolach głównych Leonarda DiCaprio i Cate Winslet. Para będąca żywym symbolem miłości romantycznej, uwieczniona w wielkim hicie sprzed lat – "Titanicu",
Ach ta romantyczna miłość! On i ona spotykają się i czas zatrzymuje się w miejscu. Porywa ich taniec wzajemnego przyciągania. Ulatują w przestrzeń, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie marzenia się spełniają. I wtedy pojawia się ono – dziecko. Ciąża nieplanowana, ale będąca owocem namiętnej miłości, więc przyjęta z radością. Jeszcze nie zdają sobie sprawy, że jest to kamień przytroczony do szyi, który ciągnie ich w dół ku życiu szaremu, normalnemu, nudnemu. Pozostaje im już tylko dom, praca, kolejne dzieci, nic nieznaczące romanse w pracy lub z sąsiadami, alkohol, szaleństwo, śmierć. A marzenia? Większość z nas uczy się żyć bez nich. Codzienność czasem uwiera, ale od czego jest telewizja, spotkania ze znajomymi, wakacje nad jeziorem. Niestety nie wszyscy potrafią zamknąć się w gorsecie konsumpcyjnego pragmatyzmu. Jedną z tych nieszczęsnych dusz jest April, niespełniona aktorka, gospodyni domowa, żona szarego urzędniczyny, matka dwojga dzieci. Dla niej cudowny domek na wzniesieniu staje się więzieniem, z którego nie potrafi się wyzwolić. Zamknięta w szklanych murach widzi świat możliwości – tuż na wyciągnięcie ręki, a jednak zbyt odległy, zbyt niejasny, by mogła się go chwycić. Dusi się w uniformie przedmieścia, żyje, nieustannie wstrzymując oddech, czekając, kiedy będzie mogła odetchnąć pełną piersią. Pragnie wyrwać się z niewoli. Ziemię Obiecaną widzi w Paryżu, o którym tyle słyszała od męża. Frank, podobnie jak jego żona April, miał kiedyś marzenia. Niezbyt sprecyzowane, to prawda, wiedział jednak, że chce być kimś wyjątkowym. Po siedmiu latach małżeństwa coraz bardziej dociera do niego, że niezauważalnie wszedł na ścieżkę ojca, którego nie potrafił szanować za zgodę na nudną wegetację. April jest dla niego ciągłym przypomnieniem o planach, które razem snuli, o życiu, jakie mieli wieść. Z inną kobietą przy boku pewnie ustatkowałby się i stał szaraczkiem, niewychylającym się ze swojej wygodnej norki. Przy April jednak wciąż czuje gorycz niespełnienia, wciąż na nowo musi udowadniać, że jest mężczyzną, że ma odwagę żyć. Nie jest jednak April, nie ma w sobie tego szalonego pędu ku niezależności. To rodzi pęknięcie, z którego przez lata nie będą sobie zdawać sprawy. Kiedy w końcu przejrzą na oczy, odnajdą się po dwóch stronach niezgłębionej przepaści. Spróbują przerzucić ponad nią most. Czy jest to jednak możliwe, kiedy jedno chce absolutu, a drugie zadowoli się kompromisem? W "Drodze do szczęścia" Sam Mendes powraca do tematu, który poruszył w swoim słynnym debiucie kinowym "American Beauty". W rzeczy samej, oglądając nowy film Mendesa, ma się nieodparte wrażenie, że jest to tamten film, tyle że pozbawiony ochronnej tarczy cynicznego humoru. W "Drodze do szczęścia" reżyser dotyka samej istoty bólu wiecznego niespełnienia i nie zamierza łagodzić go poprzez sztuczne kreowanie dystansu. Adaptacja powieści Richarda Yatesa to bliskie spotkanie trzeciego stopnia z tymi, którzy nie potrafią pogodzić się z wygodnym życiem, ciepłą posadką i brakiem perspektyw. Mendes ponownie przygląda się smutnej doli prawdziwych outsiderów, dla których System nie przygotował żadnego azylu – chyba że w postaci szpitala psychiatrycznego. Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w rolach głównych Leonarda DiCaprio i Kate Winslet. Para będąca żywym symbolem miłości romantycznej, uwieczniona w wielkim hicie sprzed lat – "Titanicu", tutaj pieczołowicie dekonstruuje ten mit. Scena po scenie pokazują, jak wielkim fałszem są słowa "I żyli długo i szczęśliwie", nie pozostawiając złudzeń, że więcej szczęścia mają kochankowie, którzy giną, kiedy ich miłość wciąż pali się wielkim ogniem. Nie ma bowiem nic gorszego od bycia świadkiem, jak ogień, który ogrzewał serca, teraz staje się pożogą niszczącą samą istotę miłości. Winslet jest jak zwykle wspaniała. Jej milczenie w scenie konfrontacji Franka z szalonym synem znajomych Johnem (znakomity Michael Shannon) mówi więcej niż jej wcześniejsze tyrady. Ten cały tłumiony ból, tuż pod powierzchnią. Mocna scena, chyba najlepsza w całym filmie. DiCaprio nie jest w stanie dotrzymać jej tempa. Momentami starał się za mocno, przez co przeszarżował, stając się sztucznym w swej grze. Jednak to nie on, a sam Mendes jest najsłabszym ogniwem obrazu. Reżyserowi zabrakło samodyscypliny, całą konstrukcję niepotrzebnie rozwadnia. Michael Shannon tworzy znakomitą kreację, lecz jego postać jest całkowicie zbędna. Pełni on bowiem rolę tłumacza, który wyjaśnia mało spostrzegawczym widzom dynamikę relacji pomiędzy głównymi bohaterami. Być może amerykański widz potrzebuje takiego komentarza sytuacyjnego, lecz w jakiś sposób spłyca on grę Winslet i DiCaprio, gdyż ich gra powinna wystarczyć do wyczucia wszystkich nici splatających małżeństwo April i Franka. Niezależnie jednak od pewnych niedociągnięć "Droga do szczęścia" to dobry film. Być może jeden z bardziej ponurych i cynicznych amerykańskich obrazów. Oczywiście daleko mu do pesymizmu Austriaków czy Rosjan, ale w hollywoodzkiej Fabryce Marzeń na więcej po prostu nie można sobie pozwolić.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sam Mendes udowodnił już swój talent reżyserski w 1999 roku, kręcąc "American Beauty" - opowieść o... czytaj więcej
Zacznę przewrotnie od ostatniej sceny filmu, która jest moim zdaniem kluczowa. Nie zdradzę szczegółów,... czytaj więcej
"Droga do szczęścia" w reżyserii Sama Mendesa to dziwny film i trudny do klasyfikacji w prostych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones