Recenzja filmu

Flash Gordon (1980)
Mike Hodges
Sam J. Jones
Melody Anderson

Z motyką na Mongo

Dzisiaj "Flash Gordon" uchodzi za dzieło kultowe. Posiada liczną rzeszę fanów na całym świecie oraz w Europie. Ludzie recytują pochodzące z niego teksty i dialogi na pamięć, noszą bieliznę z
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce... no może nie aż tak dawno i nie tak daleko, ale jednak w kosmosie odbyła się orgia zniszczenia. Odpowiedzialny za nią był pewien futbolista. Oczywiście Amerykański, a więc nie Pan Piłkarz jak u nas tylko bardziej taki troglodyta. W każdym razie był to osobnik wysportowany i szlachetny. Nazywali go Flash Gordon, bo był szybki jak zamek błyskawiczny. Jego przygody stały się tematem wielu powieści graficznych z początku XX wieku. Były one tak popularne, że trafiły nawet na nasz rynek. Ich przetłumaczone wersje służyły za lekturę warszawskim powstańcom. Przypadki Flasha zawierały w sobie wszystko to, co trafia w gusta odbiorców. Roiły się od widowiskowych bójek, strzelanin i walk. Utrzymane były w lekkim tonie, będąc okraszone humorem oraz zawierały elementy romansu. Wszystko to osadzono w fantastyczno-naukowej otoczce. Dzięki tym cechom właśnie przylgnęła do nich nazwa kosmicznej opery. Jak się okazało, zapoczątkowało to narodziny gatunku, który odniósł w późniejszych dekadach spektakularny sukces.


Tytułowy Flash Gordon (Sam J. Jones) jest blondynem. Nie posiada w zasadzie innych cech charakteru. Żyje sobie na Ziemi, w krainie wszelkiego zepsucia i zgnilizny, czyli Stanach Zjednoczonych. Podczas podróży samolotem spotyka kobietę Dale Arden (Melody Anderson). W wyniku kolizji z meteorytem ich podróż kończy się lądowaniem awaryjnym. Oboje trafiają na posesję szalonego naukowca Hansa Zarkova (Topol). Jest on przekonany, że występujące ostatnio na całej planecie naturalne katastrofy spowodowane są przez celowe działanie obcej cywilizacji. I rzeczywiście okazuje się, że za wszystkim stoi władca odległej planety Mongo, Ming Bezlitosny (Max von Sydow). Jest on złym imperatorem, który z nudów lubi niszczyć inne światy. Zarkov chce go powstrzymać i przy użyciu własnoręcznie zbudowanej rakiety udać się na wrogą planetę. Potrzebuje jednak w tym celu pomocy, więc posługując się fortelem, zwabia Flasha i Dale do pojazdu, by zaraz potem rozpocząć procedurę startowania. Bohaterowie trafiają niebawem do jaskini lwa, gdzie zaczyna się ich wielka przygoda.


W kosmosie istnieje wiele planet, które potencjalnie mogą gościć inteligentne życie. Szacuje się, że w samej naszej galaktyce jest ich co najmniej między 14, a 17 sztuk. A co dopiero w całym widzialny uniwersum, które kilkakrotnie przekracza odległość, jaka dzieli Racibórz od Warszawy. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że gdzieś tam w czeluściach otchłani czaić się mogą łysi imperatorzy, z wielkimi kołnierzami, którzy się nudzą i zabijają czas, unicestwiając inne cywilizacje. Ming Bezlitosny nie dość, że jest bezlitosny, to jeszcze mimo słusznego wieku ciągle może. I dlatego też w oko wpada mu ziemska dziewczyna. Bohaterski Flash, wykorzystując zaawansowane techniki biegania i kopania, niweczy jednak jego plany, stając się bohaterem galaktyki. Wszystko to w rytm radosnych dźwięków wyprodukowanych przez zespół Queen, znany w Polsce pod nazwą Queen. Soundtrack do filmu stanowi wartość samą w sobie. Może spokojnie służyć jako oddzielne dzieło, w oderwaniu od fabuły. Jest połączeniem energetycznych, rockowych brzmień z paroma utrzymanymi w zdecydowanie bardziej lirycznym nastroju. To właśnie muzyka nadaje produkcji prawdziwie epickiego charakteru.


Dzisiaj "Flash Gordon" uchodzi za dzieło kultowe. Posiada liczną rzeszę fanów na całym świecie oraz w Europie. Ludzie recytują pochodzące z niego teksty i dialogi na pamięć, noszą bieliznę z podobizną Flasha lub przebierają się za postacie oraz rekwizyty z filmu. Część z nich zbudowała nawet przy pomocy dostępnych w każdym domu przedmiotów, własne rakiety i udała się w podróż międzygwiezdną. Bohaterowie obrazu stali się moralnymi autorytetami, a widzowie wzorują się na nich w codziennym życiu. Golą swoje dzieci na łyso i doklejają im sztuczne wąsy, zachęcając do przejęcia władzy nad wszechświatem. Na przestrzeni lat powstało kilka koncepcji stworzenia nowej wersji przygód Flasha Gordona i trzeba przyznać, że jest to dobry materiał na remake. Wskrzeszeniem marki było ponoć zainteresowanych wielu uznanych twórców z Ingmarem Bergmanem i Krzysztofem Kieślowskim na czele. Mimo całego swojego uroku, po dziele z 1980 roku widać już upływ czasu i przydałoby mu się lekkie odświeżenie. Wątpliwe jednak, by w tych pozbawionych charyzmy, odwagi i fantazji czasach udało się stworzyć równie bombastyczne widowisko.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Flash Gordon
Przyznam się, że kiedy w jednym ze sklepów internetowych wypatrzyłem wydanie DVD "Flasha Gordona" w cenie... czytaj więcej
Marcin Kamiński