Recenzja filmu

Free Solo: ekstremalna wspinaczka (2018)
Jimmy Chin
Elizabeth Chai Vasarhelyi
Alex Honnold
Tommy Caldwell

Szczyt wszystkiego!

We "Free Solo" to nie fotogeniczność góry gra pierwsze skrzypce, a zupełnie niefotogeniczna głowa sportowca. Na tym polega wartość dokumentu małżeństwa Chinn-Vasarhelyi (twórców "Meru"), że skala
Grzywka kujona, uszy Dumbo, zamiast źrenic wielkie czarne spodki - pierwszy rzut oka na dziecięce oblicze 33-letniego bohatera "Free Solo" nie zapowiada jazdy rollercoasterem. Latem 2017 roku Alex Honnold podjął próbę zdobycia kalifornijskiej góry El Capitan, wspinaczkowej mekki, na której ścianach magnezją i krwią zapisano długą historię tej dyscypliny. Wybitny sportowiec chciał jednak pokonać dotychczas nieprzekraczalną granicę. Celem było klasyczne przejście ponad tysiącmetrowego monolitu bez żadnej asekuracji. Jeśli długość obranej trasy i jej skala trudności (5.12d) nic Wam nie mówią, w języku zwyklaków znaczy to ni mniej, ni więcej medal olimpijski lub odpowiednik maratonu w czasie poniżej dwóch godzin. Z jedną zasadniczą różnicą:  nieosiągnięcie celu oznacza śmierć.



Fotki z tegorocznej gali Oscarowej nie pozostawiają wątpliwości: Alex przeżył. Mimo napisanego przez życie spoilera, dokument nagrodzonych złotą statuetką Jimmy'ego China i Elizabeth Chai Vasarhelyi wciąż zasługuje na tagline: "Krople potu na skraju fotela gwarantowane!". Kto obejrzał "Buntowników na krawędzi" – udostępnioną przez Netflix wspinaczkową historię doliny Yosemite, nad którą zawiśnie Honnold - ten zadrży na myśl o jego zamiarach.  "Free Solo" to nie tylko przypis do tamtej kroniki, ale i nieformalna kontynuacja niedawno emitowanego w polskich kinach "The Dawn Wall". Trzy filmowe opowieści o walce człowieka z tym samym granitowym klifem działają jak motywatory na sterydach (a rusz się, człowieku!). Równocześnie i tuzin podobnych filmów nie wystarczy, by nadziwić się rozmiarowi stromej skarpy i porównywalnej do lodowców gładkości, w którą większość z nas pewnie nawet nie wcisnęłaby palca.



Inaczej niż można się spodziewać, we "Free Solo" to nie fotogeniczność góry gra pierwsze skrzypce, a zupełnie niefotogeniczna głowa sportowca. Na tym polega wartość dokumentu małżeństwa Chinn-Vasarhelyi (twórców "Meru"), że skala wizualnie onieśmielającego przedsięwzięcia nie przysłania człowieka. W pionowym cudzie natury twórcy znajdują nienachalną metaforę samego Alexa. Cenione w sportowym kinie wolny duch i pełnię energii łączy tu człowiek o ciele, ale i (być może) sercu z kamienia. Konieczna samodyscyplina Honnolda, całkowite poświęcenie się pasji, jego indywidualizm połączony z introwersją podważają wizerunek nieodpowiedzialnego wariata. Czy ucieka od świata w obsesję? Owszem, Honnold jest obsesjonatem, lecz jego iście autystyczna skrupulatność w planowaniu trasy przez miesiące i lata, niezliczone solowe próby na linie, zapamiętywane sekwencje złożonych ruchów, do tego nieludzkie skupienie, na które jest gotowy, godne pozazdroszczenia geny i hartowany od małego organizm - całe to, pozornie absurdalne, ekstremum twórcy potrafią zamienić w naturalną logikę sportu. Samemu filmowi daleko przez to do bezmyślnej apologii ryzyka.



Tkwiący nam w głowach stereotyp Herzogowskiego szaleńca mieni się tu wieloma barwami. Trudno stwierdzić, by Alex czmychał od społecznych i kulturowych norm - po prostu nie zawraca sobie nimi głowy. Wydaje się, że jego pragmatyczny egoizm jest tylko pochodną i narzędziem do samorealizacji, a nie celem samym w sobie. Choć nocuje w busie, z tzw. prozą życia ma na pieńku, pasję stawia ponad ukochaną partnerkę, a śmierć znajomego wspinacza zbywa wzruszeniem szerokich ramion, to nie wiadomo z całą pewnością, czy ów (o zgrozo, idealny) profil sportowca jest chorobliwy. Całkiem możliwe, że to my, maluczcy postronni, w margines choroby spychamy to, czego nie rozumiemy. Fascynujący jest moment, gdy bohater sam zadaje sobie podobne pytania. Rezonans magnetyczny, któremu jako wybitny wspinacz zostaje wówczas poddany, ujawnia, że w jego przypadku odpowiadające za strach i negatywne emocje ciałko migdałowate obumarło. Obumarło na skutek przeżyć, czy było takie zawsze i od początku domagało się intensywniejszych bodźców? Przyczyna i skutek odbijają się w sportowcu jak w lustrze. Biografia zamykanego na świat przez specyficznych rodziców, równocześnie programowanego na nowe przeżycia Honnolda nie ułatwia sprawy. Zagadka jego wybitnej samokontroli pozostaje nierozwiązana. Przychodzi jednak najmniej spodziewany moment, gdy człowieczeństwo bohatera daje o sobie znać. Owo zaburzenie dramaturgii świetnie uwiarygadnia go jako sportowca z krwi i kości.



We "Free Solo"filmowa technologia spleciona zostaje z akrobatycznymi możliwościami współobecnych operatorów. To najlepszy hołd dla trudów Alexa, tym bardziej zasługujący na wszelkie nagrody, że obarczony niemałą etyczną zagwozdką. W odróżnieniu od wypraw himalaistów nikt tu przecież nie przybiegnie, by w kosztownej akcji ratować zagubionego wspinacza. Tutejszy dylemat wiąże się już z samą obecnością filmujących, z biernym towarzyszeniem temu, co nieuniknione. Operatorzy National Geographic sztukę posługiwania się kamerą uprawiają według ustalonych z Honnoldem algorytmów; latają wzdłuż ścian, cichutko sterują dronami, w odpowiedniej odległości wiszą na linach, zmieniają zoomy z powierzchni ziemi. Lecz patrząc na wyczyn przyjaciela, mogą tylko trzymać kciuki. Nam pozostaje to samo, zanim znów spadniemy - całe szczęście, że tylko z fotela.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wspinaczka co kilka lat znów trafia na warsztat kinematografów. To wyzwanie, które jak nic innego dzieli... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones