Recenzja filmu

Hannah Montana. Film (2009)
Artur Kaczmarski
Peter Chelsom
Moises Arias
Lucas Till

Schizofrenia show-biznesu

Telewizyjna "Hannah Montana" była zabawnym sitcomem o niedogodnościach związanych z posiadaniem podwójnej tożsamości. Pełny metraż wymusił na scenarzystach wyciśnięcie z bohaterki komediowego
W jednej z pierwszych scen filmu Petera Chelsoma obserwujemy, jak średnio urodziwa, pyzata nastolatka  Miley (Cyrus) przedzierzga się w garderobie w słynną piosenkarkę pop o aparycji dobrze wytapetowanej blachary - Hannę Montanę. Transformacja przypomina scenę z "Gwiezdnych Wojen", gdy pokiereszowany Anakin Skywalker zakłada na głowę czarny hełm, stając się Lordem Vaderem. Dziewczyna nie morduje, co prawda, oddechem, ale jej imię budzi postrach wśród wszystkich gwiazd z  galaktyki amerykańskiego show-biznesu. Miley i jej błyszczące alter ego wywodzą się z serialu, który przez ostatnie trzy lata bił rekordy popularności na antenie Disney Channel. Telewizyjna "Hannah Montana" była zabawnym sitcomem o niedogodnościach związanych z posiadaniem podwójnej tożsamości. Pełny metraż wymusił na scenarzystach wyciśnięcie z bohaterki komediowego potencjału - w zamian napompowano ją podniosłymi wartościami. Takowe mogą zaistnieć w pełni jedynie na prowincji, która w mniemaniu twórców wciąż pozostaje ostoją szlachetnych tradycji. Po tym, jak Miley w przebraniu Hanny wywołuje skandal w centrum handlowym oraz psuje urodziny swej najlepszej przyjaciółki (Osment), ojciec postanawia dać jej lekcję pokory. Zabiera więc córkę w rodzinne strony, gdzie konie biegają po pastwiskach, a sympatyczni rednecy śpiewają pogodne piosenki country. W ślad za dziewczyną wyrusza również żądny sensacji brytyjski dziennikarz pragnący wywlec na światło dzienne brudy z życia prywatnego Montany. Naiwność fabularna, która mogła przejść jeszcze niezauważona w serialu, w filmie staje się po prostu nie do zniesienia - jakim cudem w dobie Pudelka i "Faktu", bohaterce udało się przez tyle lat zachować swoją tajemnicę?! No dobra, oglądamy produkcję dla grzecznych dziesięciolatek, a tych nie interesuje żelazna precyzja i logika godna Davida Mameta. Miley dostaje nauczkę, ratuje rodzinną miejscowość, a na koniec daje koncert, od którego pachy i uszy pocą się z ekscytacji. Co pozostaje więc widzowi nienależącemu niestety do targetu "Montany"? Większość piosenek wykonywanych przez bohaterkę to albo plastikowy pop, albo rzewne ballady. Od biedy do słuchania nadaje się numer łączący country z hip hopem. Jeśli jakimś cudem na sali kinowej znajdzie się jakiś "wyrobiony" widz, może go zainteresować moment, w którym bohaterka ujawnia  na scenie swoją prawdziwą tożsamość. Lokalna widownia bije jej brawo, ale potem każe z powrotem założyć perukę i śpiewać repertuar Hanny Montany. Przebojowa ułuda zawsze będzie wyglądać lepiej niż wzruszająca prawda – there is no business like showbusiness.
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones